W
POWIETRZU CZUĆ WOŃ KRWI
Waneko znów to zrobiło. Co takiego? Wypuściło na
rynek kolejnego shounena, który nie da mi prędko oderwać się od siebie. „Miecz
zabójcy demonów” bo o nim mowa, to seria dość nowa, bo w oryginale wydawana od
roku 2016, ale mająca w sobie pewien klasyczny, oldschoolowy wręcz charakter,
który wyróżnia ją na tle podobnych opowieści. A przede wszystkim to kawał
dobrego akcyjniaka fantasy z elementami horroru, który czyta się naprawdę
znakomicie.
Gdy przychodzi kres szczęścia, w powietrzu czuć woń
krwi.
Era Taisho. Tanjiru Kamado, żyje w biednej
rodzinie, bez ojca. Jednak mimo trudów, jakoś sobie radzi i czuje się
szczęśliwy. Wszystko zmienia się pewnego dnia, kiedy wyrusza do wioski sprzedać
węgiel. Handel idzie dobrze, dzięki niezwykłemu węchowi chłopak pomaga też
mieszkańcom, zajmuje się przy tym jednocześnie różnymi drobnymi zadaniami i nim
zdąży się spostrzec, zapada zmierzch. Żeby ustrzec się grasujących nocą demonów
– w które zresztą nie wierzy – nocuje w mieście, kiedy jednak wraca do wioski
odkrywa, że demony zamordowały wszystkich jego bliskich. Przeżyła tylko
siostra, ta jednak sama staje się powoli demonem. Tak dla Kamado zaczyna się
zupełnie nowe, krwawe i brutalne życie. Gdzie ono go jednak zawiedzie? I co go
czeka?
„Miecz zabójcy demonów” to dość brutalny shounen. „Miecz
zabójcy demonów” to shounen dla nieco starszych odbiorców. Przede wszystkim
jednak „Miecz zabójcy demonów” to shounen bardzo przyjemnie oldschoolowy. Jest
w nim coś takiego, co zmienia go w komiks staromodny, przynajmniej odrobinę, są
tu elementy, które zdają się być zarówno baśniowe, jak i kobiece, wciąż jednak
jest to shounen po prostu znakomity, klimatyczny, bardziej mroczny niż
zwyczajowo i poprowadzony w nieco spokojniejszy sposób, niż zazwyczaj się to w
gatunku spotyka.
Co jeszcze można powiedzieć o tym tytule? Że to klimatyczna
rzecz, dość brutalna, bywa że mroczna, ale jednocześnie łagodna, delikatna
wręcz. To właśnie ta kobieca strona tej mangi, niby shounenowej, ale jednak nie
do końca. Jest tu horror, ale nie jak na przykład w „Tokyo Ghoul”. Zresztą tu
też nie ma na celu straszenia czytelnika, a jest jedynie integralną częścią
świata i buduje nastrój zagrożenia. Na razie niebezpieczeństwo jeszcze nie
wydaje się takie wielkie, ale myślę, że już niedługo zaatakuje z całą mocą.
A jak to wszystko wypada od strony rysunków? Równie
dobrze, co i fabuły. Mamy tu coś z „Ao No Exorcist”, mamy coś z „Naruto” (z tym
skojarzyły mi się plamy krwi na tkaninach, mamy też coś autorskiego i to
również mnie kupuje. W skrócie kolejna dobra seria, którą warto będzie śledzić.
Jeszcze niepozorna, ale już widać w niej potencjał.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz