LOBO /
SĘDZIA DREDD: SĄD NAD MEGA CITY ONE
Dziś, oczekując aż w końcu wyjdzie ten opasły zbiorczy tom od DC zapowiadany na czerwiec, po niemal ćwierćwieczu wracam do tej lobowej opowieści i... No cóż, pewnie wielu się narażę, ale nie kupiła mnie ona zbytnio, kiedy wychodziła lata temu. Ba, crossovery typu „Sędzia Dredd i…” to dla mnie nigdy nie były historie szczególnie atrakcyjne. Nawet legendarny „Batman
/ Sędzia Dredd: Sąd nad Gotham”, poza świetnymi rysunkami nie zaoferował mi wiele. „Predator / Sędzia Dredd” ratował się co prawda klimatem i był najlepszą opowieścią
w swoim gatunku (dreddowo-alienowo-predatorowym), niemniej nadal mega-daleko mu było chociażby do znakomitego „Batman vs Predator”. Po „Lobo / Sędzia Dredd” nie spodziewałem się więc nic szczególnego i…
nie zawiodłem się. To przeciętny komiks, który równie szybko czyta się, co
zapomina, chociaż po latach i całej tej superbohaterskiej pulpie na rynku, doceniam go bardziej, niż kiedy zetknąłem się z nim w wieku jakichś jedenastu lat, licząc wtedy na ostrą jazdę pokroju wcześniejszych przygód Szalonego Rzeźnika.
Fabuła? Prosta, jak zawsze. Lobo tym razem przybywa do Mega City One w celu odzyskania pieniędzy od zleceniodawcy, którego trop wiedzie właśnie w to miejsce. Jak się można domyślić, przez swoje
zachowanie od razu naraża się Sędziemu Dreddowi, kilku psycholom, a także wmiesza się w
pojedynek z władającą pradawną mocą istotą. A to przecież zaledwie początek…
Pamiętam, że kiedy dwie dekady temu kupiłem ten
komiks, miałem jeszcze całkiem sporo nadziei. Scenariusz twórcy postaci Sędziego Dredda
i całkiem cenionego scenarzysty, który przecież dał nam parę świetnych
opowieści, także o Lobo, nie najgorsze rysunki... Poza tym wiadomo, to była kolejna przygoda Ważniaka, już samo to zachęcało, a tu jeszcze przecież crossover, a co dzieciaki w tym wieku kręci na komiksowym polu, jak nie wszelkiej maści wspólne przygody różnych bohaterów z różnych światów i różnych wydawnictw? Właśnie. Kiedy jednak go przeczytałem
byłem rozczarowany. Miałka fabuła, nuda wiejąca ze stron, pomysły nieszczególne, akcja jakaś łagodna, brak jakiejkolwiek inwencji. Ot zwykły one shot zrobiony na zamówienie. Odcinanie
kuponików od popularności obu postaci, z pretekstową fabułą.
A mogło być o wiele lepiej. Choćby, gdyby tak ilustracje
zrobił Bisley, poziom albumu od razu by się podniósł. Jeszcze lepiej byłoby,
gdyby wyjść bardziej poza ramy kanonu i popuścić wodze fantazji, a przy okazji
dodać krwi i brutalności. Dorzucić satyry, podkręcić tempo. Wagner nie chciał
jednak ranić swojego dziecka, Dredda, przez co wyrządził krzywdę komiksowi. Twórcy
mogli pójść w klimaty rodem z „Batman / Lobo”, gdzie za nic mieli kanon i spójność fabularną, co przełożyło się na świetny zeszyt bawiący się motywami mitologii Mrocznego
Rycerza, ale co zrobić. Wagner i Grant, podobnie jak to zrobili z cyklem „Batman
/ Sędzia Dredd”, skupili się na tym, by bardziej była to opowieść o obrońcy
Mega City One, niż cokolwiek innego i to trochę nie zagrało.
Co zostało? Komiks dość ważny, bo obok pięciu
spotkań Nietoperza i Dredda, będący jedynym dziełem, gdzie brytyjski sędzia
spotkał się z bohaterami DC (dlatego wznowiono go w zbiorczym tomie „Batman /
Sędzia Dredd”) i właściwie tyle. Ale po latach całkiem nieźle to wchodzi, bawi nawet nie najgorzej, jak się nie oczekuje od niego za wiele no i przy okazji na tle tego, co się obecnie wydaje, wypada lepiej, niż lata temu. A i klimacik w tej warstwie graficznej ma naprawdę do rzeczy, więc nawet jeśli ta kreska wydawała mi się zawsze jakaś taka za sterylna (acz Semeiks sporo robił dla serii, więc chyba się podobał), to jednak wciąż coś w sobie ma.
Komentarze
Prześlij komentarz