PUŁKOWNIK
CZEKOLADKA I WOJENNE TAJEMNICE
Kapitan Szpic powraca z nowym zeszytem swoich
przygód. Jeśli czytaliście poprzednie części serii, wiecie czego i na jakim
poziomie się spodziewać. Jeśli nie, cóż, musicie wiedzieć właściwie jedno:
dzieło duetu Ruducha / Koziarski to pozbawiona sensu i logiki, ale za to
ujmująca swoim humorem satyra na klasykę peerelowskiego komiksu dla młodzieży,
która aż ocieka sentymentem, ale i oferuje też coś dla czytelników, nieobeznanych
z materiałem źródłowym.
Witajcie we wsi Nudziny Wielkie, gdzieś pod
Warszawą. To tu zaczyna się nasza opowieść, tuż po wydarzeniach poprzedniego
zeszytu przygód Kapitana. Gdzieś wśród drzew, tuż obok śmietnika historii i
reCYClingu idei, w miejscy gdzie słychać bzykanie owadów, znajduje się
tajemnicza stara przyczepa. To właśnie w niej mieści się zarówno Muzeum
Histeryczne Pułkownika Czekoladki, jak i melina, w której Szpic zapija smutki
po tym, jak został znieważony przez majora Wagę i wykorzystany przez kapitana
Michała. I to właśnie w niej zacznie się pewna niezwykła opowieść.
Gdy wódka sodowa sączy się niemrawo z
saturadenaturatora (z dodatkowym sokiem jagodowym czy bez?), w Muzeum
nieopacznie zjawiają się niejaki Kamil i jego bracia, którzy zwiedzali okolicę
po przeprowadzce z Pomorza. Korzystają z okazji pułkownik Czekoladka decyduje
się opowiedzieć im pewną historię z czasów wojny. Historię pełną przygód, nudy,
zagrożeń i nudy. Gotowi zasnąć w trakcie słuchania… ją poznać?
Polski komiks nigdy nie stronił od parodiowania
innych dzieł. „Kapitan Szpic” wpisuje się w tę długą tradycję, jednocześnie z
sentymentem wracając do motywów i postaci z kultowych dzieł peerelowskich.
Dzieł wówczas propagandowych, ale na tyle udanych, że po dziś dzień są
popularne i uwielbiane nie tylko przez czytelników, którzy na nich się
wychowali. Ruducha i Koziarski w niezłym stylu grają na tych emocjonalnych
strunach, bawiąc się głównie słownym humorem („Działa nawalony”, „Refluks –
Gazyn opowieści żołądkowych”), ale nie tylko. „Kapitan Szpic” to komedia pełną
gęba, nie ma większego fabularnego sensu – i mieć go nie miała – ale śmieszy i
dostarcza dobrej rozrywki.
Także tym, którzy nie są zbytnio obeznani ani z
„Kapitanem Żbikiem”, ani nawet nie zaznajomili się jakoś szczególnie z
wytworami światowej popkultury, na których wychowali się twórcy. „Kapitan
Szpic” to bowiem po prostu kawał szalonej, zabawnej rozrywki, w której klimaty mili…
policyjne spotykają się z obowiązkowymi młodzieżowymi elementami, a także – w
tym konkretnym przypadku – wojennymi scenami. Bardzo sympatycznie przy tym
zilustrowana, bawi się również bardziej współczesnymi odniesieniami, splatając
to wszystko w naprawdę smakowity kąsek.
A zatem wgryźcie się w niego, jeśli macie ochotę
niezobowiązująco się pośmiać. Tym bardziej, gdy czytaliście choć trochę przygód
kapitana Żbika czy dzieła Tadeusza Baranowskiego. A ja już czekam na ciąg
dalszy, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to jeszcze nie koniec „Szpica”. I
dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz