I oto nadszedł moment, gdy kolejna manga od Waneko
dobiega końca. szkoda, bo „Card Captor Sakura”, o której tu mowa, to
zdecydowanie najsłodszy i najbardziej uroczy cykl na rynku. Co prawda mam
nadzieję, że doczekamy się też wydania kontynuacji w postaci „Card Captor
Sakura: Clear Card”, ale póki co cieszę się, że „CCS” po latach w ogóle ukazało
się w Polsce.
Dla Sakury nadszedł czas ostatecznego rozliczenia.
Rzecz w tym, że pokonanie zaklęcia Eriola i zamienienie wszystkich kart Clowa
na jej własne to jedynie część tego, co na nią czeka. Syaoran bowiem podejmuje
w końcu decyzję, by wyznać miłość! Na czym skończy się ta niezwykła opowieść?
Pierwsza seria mangi „Card Captor Sakura” ukazywała
się w Japonii w odcinkach w latach 1996-2000, na łamach magazynu dla dziewcząt
„Nakayoshi”. Potem wszystkie pięćdziesiąt epizodów zebrano w dwanaście tomików,
a w międzyczasie powstało jeszcze anime. Jeśli chodzi o polski rynek, przygody
Sakury debiutowały w podobnej formie, bo na łamach „MangMixu” – jedynego
magazynu z mangami na polskim rynku – niemal dwie dekady temu, a przed dwoma
laty powróciła w formie tomikowej, dając nam okazję poznania w całości przygód
dzielnej dziewczynki.
Czy kiedy czytałem ją w „MangaMixie” była moją
ulubioną serią? Nie ma się co oszukiwać, wolałem wtedy „Video Girl Ai” czy
„Paradise Kiss” (pamiętacie jeszcze te tytuły? mogłyby doczekać się
wznowienia), ale na pewno dzieło pań z grupy Clamp należało do czołówki
najlepszych. Głównie dzięki wciąż jeszcze panującej wówczas modzie na
zbierackie historie, wywołanej „Pokemonem”, ale nie tylko. Uwielbiałem po
prostu prace Clampa, ten klimat, tą symbolikę obecne nawet w lżejszych mangach.
A teraz, po latach, cenię też urok i słodycz tej opowieści, która potrafi urzec
tak dzieci, jak i dorosłych. I to niezależnie od płci.
Sympatyczna, dziecięca bohaterka, zbieractwo,
walki, fantastyka… Czyta się to lekko, szybko i bardzo przyjemnie. „Sakura” ma
też swój interesujący klimat, potrafi zaintrygować, a przy okazji jest też
znakomicie wykonana. I tak samo wydana. Spotkałem się z niezrozumiałymi
zupełnie głosami krytyki, bo edytorsko rzecz jest po prostu świetna.
Powiększony format, błyszcząca perłowo obwoluta, zachowane kolorowe strony, dobrzy
przekład… Czego chcieć więcej? Chyba tylko by Waneko pokusiło się o wydanie wspomnianej
już na początku serii, która w Japonii ukazuje się od pięciu niemal lat i liczy
już dziewięć tomików. Byłoby super. Póki co jednak cieszmy się pierwszym cyklem
przygód Sakury, a jest czym.
Komentarze
Prześlij komentarz