Długo kazał na siebie czekać ten tom „Garfielda”,
oj długo. Po 10 miesiącach, jakie minęły od wydania ostatniego „Tłustego
kociego trójpaka”, zacząłem obawiać się, że kolejne przygody mojego ulubionego
kota już nie trafią w moje ręce, ale nie traciłem wiary w Egmont i oto w końcu
jest. I jak zawsze jest rewelacyjnie, a całość bawi, uczy, drażni nasze
sumienie i wytyka nam błędy, nie pozwalając się ani na moment oderwać od
lektury.
Jest gruby, jest leniwy, kocha jeść, nienawidzi
listonoszy i powraca by śmieszyć. By gnębić swojego właściciela, walczyć z
dietami i dogryzać psu. Gotowi mu w tym towarzyszyć?
Paski prasowe to taki specyficzny rodzaj komiksu,
który – jak każda rzecz dostępna bez ograniczeń wiekowych – musi być dla
każdego. Co więcej ma za zadanie dostarczyć rozrywki najmłodszym, jeśli trafi w
ich ręce, jak i zagwarantować odpowiednią dozę satyry dojrzałemu czytelnikowi,
który natrafi na niego pomiędzy kolejnymi relacjami z poważnych wydarzeń i nie
mniej poważnymi artykułami. Trudno uzyskać takie wyważenie, ale największym
mistrzom prasowych komiksów codziennych udawało się to i to na dodatek na
rewelacyjnym poziomie, a „Garfield” to – obok „Fistaszków” – najwybitniejszy
przedstawiciel swojego gatunku.
Przygody tłustego, leniwego kota to nie tylko
świetna komedia, komentująca w bezlitosny sposób naszą codzienność (kolejne
paski ukazywały się w gazetach codziennie, więc Garfield komentuje wszelkie
święta i okazje, pojawiające się po drodze), ale i zwierciadło, w którym się
przeglądamy. Kto z nas nie ma znienawidzonego dania? Kto z nas nie chciałby
bezkarnie opychać się ulubionym jedzeniem? Kto nie chciałby móc nic nie robić, choćby
tylko przez krótki czas, kiedy dość ma już pracy? Móc powiedzieć w twarz to, co
myśli o innych? Żyć po swojemu? Garfield reprezentuje sobą nie tylko nasze najgorsze
cechy (lenistwo, pychę, brak konsekwencji etc.), ale i nasze pragnienia –
zdumiewająco zbieżne z tymi cechami. Do tego jest świetnym obserwatorem
rzeczywistości, ale nie tej jasno skupionej na konkretnym punkcie, a ogólnej,
ponadczasowej i pasującej do wszystkich, dla wszystkich wspólnej. Każdy z nas
chciałby być jak on – nawet jeśli nie w każdej cesze – nikt nie chce być jak
jego pan John, który symbolizuje wszystkie nasze porażki, z którymi w odróżnieniu
od jego kota, nie umie sobie poradzić. On staje się naszą pociechą, bo w końcu
ma gorzej, a skoro ktoś tak słaby to znosi, mu musimy znieść to, co gnębi nas.
Całość uzupełnia fakt, że wszystkie paski można czytać
bez analizowania, doszukiwania się w nich głębi czy satyry. I bawić tak samo rewelacyjnie,
bo „Garfield” śmieszy na każdym polu i każdego, łącznie z czytelnikami, którzy
ani nie mają ambicji doszukiwania się czegoś poza kolejnymi żartami albo są
zbyt młodzi by zrozumieć aluzje i przesłanie. Do tego dochodzą genialne w swej
prostocie ilustracje i rewelacyjne wydanie. Czy trzeba dodawać nic więcej? Właśnie.
Dlatego jeśli jeszcze nie znacie tej serii, poznajcie. Kupcie, przeczytajcie,
postawcie na półce i wracajcie do niej raz po raz. Nie tylko na nowo odkryjecie
paski, które z czasem wypadom z Waszej pamięci, ale tez i w tych doskonale
zapamiętanych zobaczycie zupełnie nowe rzeczy, których nauczyły Was wiek i
doświadczenie.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz