Długo wahałem się, czy obejrzeć filmy z serii „Violet
Evergarden”. Z jednej strony, dlatego że jak dotąd nie oglądałem serialu, z
drugiej sam opis też jakoś nie porywał. Zaryzykowałem, bo urzekła mnie
animacja. Dobre oceny, jakie dostały obie produkcje też nie były bez znaczenia.
I chociaż nie mogę powiedzieć, by było to kino tak wybitne, jak się czasem o
nim mówi, to na pewno okazało się zaskakująco przyjemnym, przesyconym emocjami
doznaniem, wartym obejrzenia.
Oba filmy w zasadzie są do siebie podobne. główną
bohaterką jest tytułowa Violet Evergarden, weteranka, która w wojnie straciła
ręce, która obecnie – dzięki mechanicznym protezom – jest w stanie pracować
jako automatyczna lalka. Co to właściwie znaczy? Że pisze listy za ludzi
niezdolnych do tego, pomagając im tym samym wyrazić emocje, którym nie są w
stanie dać ujścia.
W pierwszym z nich Violet ma służyć i uczyć niejaką
Amy z arystokratycznej rodziny. Ale czy Amy rzeczywiście nadaje się do zadania,
jakie jej przeznaczono? I co skrywa jej przeszłość?
Drugi film rzuca Violet w wir kolejnego zadania.
Tym razem nasza lalka musi napisać list dla śmiertelnie chorego chłopca. Ale to
zaledwie początek wydarzeń, które raz jeszcze karzą Violet zmierzyć się z tym,
co spotkało ją podczas wojny, a także ukażą nam odległą o pół wieku przyszłość…
Zacznę może od podstawowych zarzutów, jakie można
mieć wobec tych anime. Nie jest ich wiele, ale warto je zauważyć. O co chodzi? O
czasem nadmierne eksponowanie emocji. Twórcy nie zawsze są w stanie nas
wzruszyć, wiec zdarza się, że usilnie robią wszystko, łącznie z przesadnie
łzawymi sekwencjami czy tanimi zagraniami rodem z romansów, mającymi poniekąd
zmusić nas do odczucia tego wszystkiego, a taki zabieg daje przeciwny efekt.
Poza tym czasem kostiumowa strona widowiska jest przekombinowana – to,
oczywiście, kwestia indywidualnych odczuć, ale niektóre stroje ciężko jest
uznać za np. praktyczne, choć logika podpowiada, że takie być powinny.
Cała reszta jednak to bardzo przyjemna rozrywka,
dziwnie leniwa, jak na opowieść, gdzie mamy i wojnę, i romans, i fantastykę
także – choć bardziej spod szyldu alternate reality, niż jakąkolwiek inną – ale
przyjemna. Powiedziałby, że to kino skierowane przede wszystkim do kobiet,
pełne emocji, łez, wzruszeń, miłosnych i obyczajowych perturbacji i bogatej w
detale, ozdobniki i im podobne warstwy wizualnej. I właśnie wizualnie te filmy
są najbardziej urzekające – animacja jest dopracowana, realistyczna, bardzo
nastrojowa i nierażąca CGI, które jest przekleństwem współczesnych anime.
Klimat jest znakomity, efekty tak samo, do tego mamy bogatą mimikę i bogato
ukazany świat. Świat, gdzie mamy i ciekawą architekturę, i bogactwo roślin, i
mnóstwo najróżniejszej mody odzwierciedlonej w strojach bohaterów, i oldschoolowy
technikę, i wreszcie świetnie uchwycone postacie.
Ogląda się to znakomicie, animacja urzeka, a nawet,
jeśli fabuła czasem mogłaby być lepsza – oba filmy są do siebie zbliżone
poziomem, choć jeśli chodzi o treść, druga produkcja radzi sobie lepiej – warto
jest „Violet Evergarden” poznać. I nie ma znaczenia czy znacie anime, czy nie. Filmy
kinowe wyjaśniają wszystko, co powinniście wiedzieć, a Wy możecie obejrzeć je
bez przejmowania się znajomością serialu.
Komentarze
Prześlij komentarz