Batman: Death Metal #2 – Scott Snyder, James Tynion IV, Peter J. Tomasi, Greg Capullo, Francis Manapul, Eddy Barrows i inni
Drugi tom „Death Metalu” zabiera nas w sam środek
jeszcze bardziej epickiej opowieści, która swoim rozmachem sięga na całe
uniwersum DC. co prawda tym razem dostajemy tylko jeden zeszyt głównego
wydarzenia – cała reszta to poboczne, choć mocno z nim związane historie – ale
zabawa trzyma poziom, do jakiego przyzwyczaiły nas zarówno poprzedni tom, jak i
„Batman: Metal”.
Batman, Który się Śmieje był groźnym przeciwnikiem zanim
posiadł moc Doktora Manhattana. Teraz jednak, gdy to nastąpiło, nic już nie stoi
mu na przeszkodzie do osiągnięcia celu i przekształcenia uniwersum według własnej
wizji. Najpierw musi jednak zająć się Perpetuą i Flashem.
Ale ziemscy bohaterowie nie śpią. Ich walka z
wrogami wydaje się być jednak skazana na porażkę. Czy dziejąca się na różnych
frontach walka i kolejne postacie wmieszane w te wydarzenia mogą zapobiec temu,
co nadciąga?
„Batman: Metal”, czy jak ktoś woli „Dark Nights:
Metal”, wprowadzał do świata DC mroczne odpowiedniki naszych bohaterów, a wraz
z nimi całe mroczne uniwersum. I od początku były w nim najlepsze dwie rzeczy: rozmach
i bawienie się postaciami właśnie. Ten pierwszy to zresztą cecha
charakterystyczna wszystkich wielkich komiksowych wydarzeń. W Marvelu nie
zawsze są one na kosmiczną skalę, w DC jednak od samego początku, kiedy w 1985
roku twórcy zderzyli wszystkie Ziemie alternatywne, rozmach jest imponujący. A
wraz z takim rozmachem idzie zawsze w parze mnóstwo zgonów znanych postaci,
mnóstwo przetasowań, dramatycznych wydarzeń i zmian. I dokładnie to tutaj mamy.
Co prawda po tym tomie jesteśmy dopiero w połowie opowieści, ale i wszystko, co
napisałem powyżej, jest już tu obecne.
Druga z atrakcji to zabawa postaciami, przekonwertowanie
ich do mrocznej wersji i puszczenia oka do fanów. Twórcy biorą bohaterów, pokazując
ich kim by byli, gdyby stali się źli. Serwują nam mroczne odpowiedniki o genezach
pełnych smaczków i odniesień do innych dzieł, a także mnóstwo wydarzeń
kojarzących się z klasycznymi komiksami, ale ukazanych w nowej, horrorowej formie.
Dzięki temu znajdą tu coś dla siebie miłośnicy grozy, jak i fani uniwersum,
którzy dobrze je znają. Trochę ciężej będzie miał czytelnik niezbyt obeznany z
tym wszystkim, ale też nie jest to historia tak skomplikowana, by nie móc się w
niej odnaleźć i bez tego.
Szata graficzna? Tu tradycyjnie najlepsze są
ilustracje Grega Capullo, którego kreska łącząca w sobie i solidnie opakowany w
detale realizm, i cartoonową lekkość i czystość, ale i cała reszta wypada
nieźle. Dzięki temu komiks ma przyjemną atmosferę, trochę mroczną, trochę
kolorową, pełną zarówno klimatu, jak i popisów efektywnych wybuchów i tym
podobnych atrakcji. Wszystko to jest miłe dla oka i dobrze oddaje charakter
scenariusza. A jako całość to po prostu dobry komiks rozrywkowy, pełen akcji i
widowiskowych scen, który czyta się tak, jak ogląda w kinie epic movies. A komu
będzie mało atrakcji, jednocześnie Egmont ma w ofercie grę karcianą inspirowaną
„Metalem”, a że karcianki typu deck building są czymś iście rewelacyjnym, warto
jest skupić na niej swoją uwagę.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz