Wraz z tym tomikiem seria „Miecz zabójcy demonów”
przekroczyła swój półmetek. Przed nami jeszcze tylko jedenaście części i cykl
dobiegnie końca. Póki co jednak, opowieść dopiero się rozkręca i to z każdą
chwilą coraz bardziej, a zabawa cały czas trzyma poziom i gwarantuje
czytelnikom porcje solidnej shounenowej rozrywki.
Po ostatnich wykańczających wydarzeniach, bohaterowie
liczą na trochę spokoju. Jednakże dla Tanjirou czeka kolejna wyprawa, tym razem
do wioski kowali, bo jego miecz uległ uszkodzeniu w trakcie ostatniej walki. Co
go tam czeka?
Tymczasem demony nie śpią. Muzan nie zamierza darować
bohaterom śmierci jednego z Większych Księżyców. Zaczyna się nowy krwawy
rozdział walki…
„Miecz zabójcy demonów”, jak każdy shounen, wciąż obraca
się wokół jednego tematu – kolejnych walk prowadzących nas nieuchronnie do tej
ostatecznej, kończącej serię. Czasem jest to finał definitywny, gdzie wszystkie
zagrożenia udaje się pokonać i bohaterowie mogą żyć spokojnie, czasem jedynie
symboliczny – dalsze przygody będą, dużo jeszcze się wydarzy, ale autor kończy
w tym miejscu, bo taki miał zamysł. Końca prawdziwego zresztą w takich przypadkach
nigdy nie ma, zawsze znajdzie się jakiś przeciwnik, przerwanie po jakimś
kluczowym wydarzeniu jest więc jak najbardziej na miejscu, bo seria wiecznie
trwać nie może.
Jakie zakończenie będzie miał „Miecz zabójcy
demonów”, to czas pokaże. Póki co jesteśmy na tej drodze od jednego starcia do
drugiego, a z tomu na tom stają się one coraz bardziej krwawe i niebezpieczne. Co
jest in plus. Seria zaczęła się spokojnie, wręcz delikatnie, mimo walk i
trupów. I taka też pozostała, ale w ostatnim tomie – a w tym dostajemy ciąg dalszy
tego wszystkiego – wkroczyła na nieco mroczniejszy i brutalniejszy grunt. Nie jest
przy tym sprzeczna z tym, co było, autorka znajduje czas na spokojniejsze czy
liryczne momenty, które dają nam nieco wytchnienia. Podobnie zresztą jest z
humorem, delikatnym, ale trafionym.
Do tego jest ta świetna szata graficzna. Szata niby
prosta, ale bardziej mroczna, niż w podobnych tytułach, łącząca w sobie coś staromodnego,
z nowoczesnością. A wszystko to razem wzięte splata się w naprawdę dobry tytuł,
który czyta się szybko, lekko i przyjemnie i łatwo o nim nie zapomina. A przy
okazji lektura jest przyjemniejsza nawet, niż animowanej adaptacji.
W skrócie: warto. Kto lubi shouneny i dark fantasy,
znajdzie tu coś dla siebie. Owszem, jest tu wiele elementów czerpanych z innych
mang – choćby „Naruto” – niemniej nie rzuca się to w oczy i nie razi.
Dziękuje wydawnictwu
Waneko za udostepnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz