„Naruto” to jedna z moich ulubionych shounenowych
mang. Jedyny naprawdę godny następca „Dragon Balla”. Przez lata jednak omijałem
aminowane produkcje z tej serii, skupiony właściwie tylko na mandze. Ale
nadszedł czas, kiedy zapoznałem się z kinowymi tworami z tej serii i… Muszę
przyznać, że pierwsze trzy, choć niezłe, okazały się rozczarowaniem.
Zacznijmy od ich fabuł. Naruto, psotny młody ninja,
który skrywa swoje tajemnice i marzy o zostaniu przywódcą wioski, wraz z
kolegami, z którymi szkoli się na wojownika, bierze udział w kolejnych akcjach.
W pierwszym filmie nasi bohaterowie muszą zająć się ochroną ekipy filmowej
kręcącej w Kraju Lodu. W drugim Naruto i ekipa trafiają w sam środek walk,
jakie nękają wioskę Sunaga. W trzeciej zaś bronić muszą przyszłego księcia Kraju
Księżyca.
Te pierwsze trzy filmy to zarazem komplet
produkcji, to zarazem wszystkie produkcje kinowe odnoszące się do pierwszej
serii „Naruto”. Kolejne dzieła będą już powiązane z „Naruto Shippuden” (plus
jedna z „Boruto”) i mam nadzieję, że lepsze, bo ta trylogia niestety jest
jedynie poprawnie zrealizowanym kinowym bitewniakiem, który nie do końca
sprawdza się nawet, jako ekranizacja.
Co zgrzyta? Przede wszystkim to, że filmy te nie mają klimatu pierwowzoru. „Naruto”, jako manga potrafił zaskocz zarówno nieoczywistym podejściem do niektórych wątków, intrygującym światem, jak i brutalnością. W tych filmach tego nie ma. Co gorsza wrzucono tutaj elementy, które nijak nie pasują do uniwersum, jak niemal bajkowo-fantasy wątki książęce, karawana czy popularna aktorka i kręcony przez nią film. Akcja za każdym razem jest do bólu przewidywalna, emocji trudno tu uświadczyć (trochę krwawych scen nie rekompensuje tego, tym bardziej, że brak im siły), a sama animacja i design postaci nie mają tego uroku, co oryginał.
Oglądając te produkcje, odnosi się wrażenie, że twórcy chcieli korespondować z pierwszymi trzema filmami „Dragon Balla”, które na nowo opowiadały wczesne przygody Gokū, ale przepuszczały je przez baśniowy filtr wzbogacony o elementy, jakich nie miał pierwowzór. Tam się to sprawdzało, bo było po prostu wariacją znanych wątków, tutaj jest inaczej, bo filmy mają być z założenia spójne z resztą uniwersum, a nie są.
Jeśli jednak przymknąć na to oko, produkcje te ogląda się przyjemnie. Szybka akcja, sporo humoru, dużo postaci (niestety zatracają się gdzieś ich indywidualne cechy), całkiem niezła animacja… Bardziej to jednak produkcje dla naprawdę zagorzałych fanów, którzy ciągle cierpią na absolutnym niedosyt przygód Naruto i jego kolegów, niż naprawdę udane dzieło. Niemniej przebłyski wyższej jakości sprawiają, że warto mimo wszystko się z nimi zapoznać i dają nadzieję, że w dalszych produkcjach, których treść brzmi zdecydowanie bardziej poważnie, potencjał zostanie nieco lepiej wykorzystany.
Komentarze
Prześlij komentarz