Spider-Man: Niebieski – Jeph Loeb, Tim Sale

BLUES GRANY NA PAJĘCZYNIE

 

Duet Jeph Loeb/Tim Sale, legendarni autorzy, którzy dali nam takie opowieści, jak „Batman: Długie Halloween”, szczególnie upodobał sobie powracanie do klasycznych dzieł, wątków i postaci i przedstawianie ich w nowej, genialniejszej niż kiedykolwiek wcześniej formie. To oni w mistrzowski sposób odświeżyli pierwsze lata działalności Człowieka Nietoperza, Daredevila (kiedy nosił jeszcze żółty kostium), Hulka (z czasów, gdy był szary) czy Kapitana Ameryki. I stworzyli też jeszcze jedno dzieło, a dokładniej „Spider-Mana: Niebieskiego”,  jedną z najlepszych historii o Pajęczaku i wreszcie przepiękną, poruszającą opowieść o miłości i stracie, która, stanowiąc laurkę dla opowieści z lat 60., wynosi ich kicz do rangi prawdziwej sztuki.

 

Peter Parker, Spider-Man, superbohater i człowiek, któremu w życiu zbyt wiele nie wyszło, zaczyna swoją spowiedź nagrywaną na stary magnetofon. Kierując swoje słowa do swojej ukochanej Gwen, wie jednak, że dziewczyna nigdy ich nie odsłucha, bo od dawna już nie żyje. Ale Peter musi to zrobić, musi wyrzucić z siebie to wszystko. Dlatego robi to, odwiedza miejsca związane z Gwen, kładzie kwiaty, składa jej hołd i wspomina. Wspomina, jak pokonał Osborna, pierwsze spojrzenie Gwen, wrogość Flasha, rodzącą się przyjaźń z Harrym, pojawienie się szalonej, pięknej Mary Jane Watson… Rozdarty tak w życiu osobistym, zawodowym, jak i miłosnym, Peter coraz bardziej zanurza się w ból, który to wszystko w nim wywołało, jak i szczęście, jakie dały mu minione chwile…

 

Komiksy Loeba i Sale’a, które chyba śmiało można nazwać mianem remake’ów, zawsze tworzone są według jednego, konkretnego wzoru. Biorą bowiem na warsztat klasyczną historię (tutaj mamy zeszyty #40-49 „Amazing Spider-Mana”), postacie z czasów, gdy były klarownymi, jasno określonymi herosami, z fabuł wybierają to, co najlepsze, zmieniają to jednak w szczegółach, dodają swoje własne pomysły i wątki, i tworzą opowieść, w której nie brak klasycznych pojedynką z plejadą wrogów, ale jednocześnie okazuje się być czymś zupełnie wcześniej nie znaliśmy, choć jednocześnie doskonale wiemy, czym to się skończy – o czym, dla pewności, twórcy informują nas na pierwszych stronach.

 


Taki jest też „Spider-Man: Niebieski”: miniseria o śmierci Gwen, ale bez śmierci Gwen. Brzmi dziwnie? Być może, ale twórcy nie potrzebowali ukazywać melodramatycznej chwili pęknięcia kręgosłupa ukochanej Petera, z tym pamiętnym Snap, rozlegającym się w tle, by porazić nas opowieścią o stracie, która ściska za gardło. Wręcz przeciwnie, oszczędnie operując łzawymi momentami, skupiają się na psychice bohaterów, przez co album nabiera jeszcze większej mocy. Strata staje się tym bardziej dojmująca i emocjonalna, że wiedząc o śmierci Gwen, musimy obserwować ją w chwilach, gdy była pełna życia i radości. Widać to najlepiej na ostatnich trzech stronach – to wtedy coś ścisnęło mnie za gardło i nie chciało puścić, a to nie zdarzyło mi się w „Spider-Manie”, nomen omen, od czasów… śmierci Gwen w klasycznych zeszytach z lat 70. Jak tu nie dać się zachwycić?

 


Tym bardziej, że zachwycają też same rysunki. Tim Sale, artysta mocno czerpiący z dorobku Franka Millera, Davida Mazzychelliego i im podobnych artystów, choć nie zapomina o swoim urzekającym stylu, przybliża go do prac Johna Romity Sr., który rysował zeszyty ze śmiercią Gwen lata temu. Jego prace, pełne pastelowych barw, podkreślających energię i młodość ukochanej Petera, budują znakomity nastrój i tworzą jedne z najlepszych prac, jakie „Spider-Man” otrzymał w całej swojej historii wydawniczej.

 

Czy muszę dodawać coś więcej, by zachęcić Was do poznania „Niebieskiego”? Kiedy sięgałem po ten album spodziewałem się dobrego komiksu, ale nie miałem pojęcia, że będzie aż tak rewelacyjny. Przecież to po prostu kopia klasycznych historii, znałem to już i wiedziałem, nie zaskoczy mnie niczym, nie porazi… A jednak w tym albumie kryje się coś takiego, co autentycznie zachwyca. I nie ważne czy jesteście fanami serii, czy nie, jeśli cenicie dobre, poruszające serce i umysł komiksy, sięgnijcie koniecznie, bo to kolejny dowód na to, że komiksy też potrafią być prawdziwym dziełem sztuki.

Komentarze