OSTATNI
ŚWIAT DO PODBICIA
Po – można tak chyba uznać – czterech latach
przygotowań do wojny i knowań Malekitha w końcu nadeszła chwila, kiedy wielki
konflikt, jaki starano się powstrzymać, wybucha z olbrzymią mocą. Mocą, która
wstrząsa nie tylko światem Thora, ale i cały uniwersum Marvela, które zostaje
zaangażowane w wielkie starcie. I chociaż początek tego eventu nie jest
niestety zbyt udany, wraz z kolejnymi zeszytami opowieść staje się lepsza i w
ostatecznym rozrachunku satysfakcjonująco wieńczy opowieść o zmaganiach z
Malekithem, chociaż trochę żal, że w nasze ręce nie wpadło bardziej
rozbudowanej wydanie „Wojny światów”.
Malekith Przeklęty, wróg Asgardyczków, od dłuższego
czasu toczy wojnę, podbijając kolejne ze światów. Tych światów, królestw
właściwie, jest Dziesięć, teraz został mu już do zdobycia tylko jeden: Midgard,
nasza Ziemia. Problem w tym, że jest tu mnóstwo obdarzonych mocami
superbohaterów. Gdy zaczyna się walka o Ziemię, a Thor uwięziony jest w krainie
lodowych olbrzymów, ziemscy herosi znów będą musieli zjednoczyć siły, by stawić
czoła inwazji mrocznych elfów…
Kiedy trzy lata temu zacząłem czytać w oryginale
„Wojnę światów”, zakończyłem po pierwszym zeszycie, rozczarowany podejściem
Aarona do tematu. Początkowi zabrakło sporo, by mnie wciągnął. Niby wydarzenia
były wielkie, ale podane w zachowawczy i nierobiący szczególnego wrażenia
sposób, akcja była szybka, ale nie wciągała, a bohaterowie pod wodzą
scenarzysty często wydawali się nie tacy, jak być powinni. Podobnych minusów
było więcej, a ja odpuściłem sobie cały event. Teraz nadarzyła się okazja
wrócić do niego i poznać całość i muszę powiedzieć, że jako całość właśnie
wypada zdecydowanie lepiej.
To, co początkowo zawodzi, w dalszych zeszytach się
rozkręca. Akcja jest wówczas konkretna, wydarzeń sporo, całość pozostaje przy tym
widowiskowa i nie nudzi. Owszem, nie zaskakuje, Aaron nie zachwyca nas
nowatorskimi pomysłami, ale w konsekwentny sposób doprowadza do finału swoją
wielką sagę. Nie całą sagę o Thorze, a właściwie Thorach, ta trwać będzie
dalej, ale i podbijaniu światów przez Malekitha, czym wieńczy pewien rozdział
całości, już tak. A jest to zwieńczenie rodem z kinowych blockbusterów – wiem,
że często używam tego określenia, ale o eventach Marvela trudno jest mówić
inaczej – pełne gwiazd wydawnictwa, demolki i przełomowych, choćby na krótki
czas, momentów.
Szata graficzna też jest udana, bo rysunki
Dautermana są miłe dla oka. Owszem, najlepiej wychodzi mu to, co thorowe, bo
niektórzy bohaterowie Marvela (np. Spider-Man) w jego wykonaniu wypadają słabo,
niemniej jako całość ilustracje są udane. Tak samo, jak wydanie. Owszem, jak
wspominałem na wstępie, wolałbym edycję bardziej kompleksową, nie mówię, że
zbierającą wszystkie tie-iny, bo tych jest grubo ponad pięćdziesiąt, ale parę
istotnych opowieści, jak „War of the Realms: Journey Into Mystery” czy zeszytów
„Thora” jednak mi tu brakuje. Na szczęście trochę dodatków czeka na nas jeszcze
w czwartym tomie „Avnegers” i nadchodzących tytułach, jak chociażby „Cyclops i
Wolverine”, więc fani nie powinni być zawiedzeni.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Kolejność czytania eventu i wydanych po polsku tie-inów:
· Thor: Preludium Wojny Światów
·
Tony Stark: Iron Man #12-13
·
Wojna Światów #1
·
Venom Vol. 4 #13-15
·
Thor Vol. 5 #12
·
Wojna Światów #2
·
Avengers #18-19
·
War of the Realms: Uncanny X-Men #1
·
Wojna Światów #3-4
·
Thor Vol. 5 #13
·
War of the Realms: Uncanny X-Men #2-3
·
Wojna Światów #5
·
Deadpool Vol. 7 #13-14
·
Avengers #20
·
Wojna Światów #6
·
Thor Vol. 5 #14-15
Komentarze
Prześlij komentarz