Vain
Vicodin, vrinn vrinn, vrinn
Texas
Chainsaw, left his brains all
Danglin'
from his neck, while his head barely hangs on
Blood,
guts, guns, cuts
Knives,
lives, wives, nuns, sluts
- Eminem
Grady Hendrix to na pewno jedna z jaśniej
świecących gwiazd współczesnego horroru. Jego najnowsza powieść, „Final Girls”,
to jednak moje pierwsze spotkanie z jego prozą – zbyt dużo wychodzi świetnych książek,
by czytać je wszystkie – ale spotkanie bardzo udane. Bo powieść nie tylko
idealnie wpasowuje się w mój horrorowy gust, ale też i jest po prostu solidną
dawką naprawdę udanej, dobrze napisanej literatury z dreszczykiem.
Przeżyła. Lynnete ocalała z masakry i nie jest
jedyną taką. Dlatego wraz z podobnymi jej kobietami zakłada grupę wsparcia dla takich
ofiar. I wszystko byłoby ładnie, pięknie, przynajmniej na tyle, na ile w ich
przypadku być może, gdyby nie… Właśnie, gdy pewnego dnia jedna z nich nie
przychodzi na spotkanie, pozostałe obawiają się, że mogło spotkać je najgorsze.
Ale nie zamierzają siedzieć cicho i spokojnie. Nie chcą być ofiarami. Ale co
zrobią, gdy najgorsze rzeczywiście się wydarzy?
Jako fan horroru, nie mam jednego ulubionego
gatunku czy podgatunku opowieści grozy. Jeśli jednak miałbym wybrać ten, który
darzę największym sentymentem, powiedziałbym, że są nim slashery. Właściwie to
na nich wyrastałem, nocami oglądając klasyki od „Halloween”, przez „Piątek
trzynastego” na postmodernistycznym slasherze, jakim był „Krzyk” skończywszy. To
zresztą m.in. dzięki nim pokochałem kino lat 70. i 80., złoty okres tej odmiany
grozy i tak docieramy do „Final Girls”. To tytułowe określenie znane jest
wszystkim miłośnikom horrorów, a slasherów w szczególności. Bo „Final Girl” to
nic innego, jak dziewczyna, która przeżywa do końca filmu i pokonuje mordercę. „Halloween”
miało swoją Laurie, „Koszmar z ulicy Wiązów” Nancy, „Krzyk” Sidney, a „Piątek trzynastego”
Alice (swoją drogą graną przez Adrienne King, która została zatrudniona do
nagrania audiobooku „Final Girls”).
I o takich Final Girls opowiada ta powieść. Właściwie
można by je określić też mianem „królowych krzyku”, kolejnym znanym fanom horrorów
terminem, oznaczającym jakąś znaczącą dla horroru kobietę, najczęściej aktorkę,
ale przecież każda z bohaterek jest tu aktorką swojego małego dramatu. Te dramaty
zresztą to nieustanne puszczanie oka do czytelników obeznanych z horrorami, bo
każda masakra to odbicie jakiejś znanej z horrorów, a dane osobowe bohaterek z
miejsca kojarzą się właśnie z nimi – Adrianne przetrwała tu rzeź rodem z „Piątku
trzynastego”, Heather (odniesienie do Heather Langenkamp, aktorki z „Koszmaru z
ulicy Wiązów”), rodem z ulicy Wiązów właśnie itp. Bo dzieło Hendrixa złożone
jest z nawiązań, odwołań i schematów, ale podanych z miłością do gatunku i
szacunkiem dla fanów. To ten sam typ horroru, co „Krzyk” czy „American Horror
Story: 1984”. Może nie tak udany, ale bawiący się materią opowieści i
gatunkowymi kliszami w bardzo zbliżony sposób, z nutą metafikcji. I dobrze
wpasowuje się w obecne czasy, kiedy do łask wracają takie opowieści, czego
najlepszym przykładem są kolejne odsłony „Halloween”, „Krzyku” czy produkcje
pokroju, nomen omen, „Final Girl”, „The Final Girls” czy „Królowych krzyku”. Ba,
nawet fani grozy typu „Piła” znajdą tu coś dla siebie, przecież sama fabuła z
grupą wsparcia dla ofiar horrorowych psychopatów z miejsca kojarzy się z „Piłą
3D”.
Chyba nic więcej dodawać już nie muszę, prawda? Dzieło
Hendrixa to rzecz całkiem dobrze napisana, stricte rozrywkowo, prosto, ale
nieźle, przyjemnie pomyślana i ładnie wydana. Mocno spleciona z filmową stroną
horrorów – nic więcej tu nie zdradzam – i korzeniami tkwiąca w latach 80. XX
wieku, stanowi znakomita lekturę dla fanów grozy. Coś w sam raz na letni wypad,
najlepiej do domku nad jeziorem albo w późniejszym terminie, w halloweenową
noc. A może po prostu do przeczytania dla
porcji mocniejszych wrażeń i wcale nierzadkich wybuchów śmiechu, gdy zobaczymy
kolejne nawiązanie.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz