Superman #5-8/1995: Doomsday Saga – Louise Simonson, Dan Jurgens, Roger Stern, Jon Bogdanove, Tom Grummett, Brett Breeding, Jackosn Guice, Jerry Ordway

DZIEŃ ZAGŁADY SUPERMANA

 

Dziś opowieści o śmierci czołowych herosów komiksowego świata są niezwykle popularnymi wydarzeniami. I często także bardzo udanymi. Dlatego też wszyscy najważniejsi bohaterowie opuszczali ten padół łez i to nieraz. Spider-Man, Batman, członkowie X-Men, Kapitan Ameryka i wielu, wielu innych umierało, powracało zza grobu albo z ukrycia, gdzie przebywali po swoim pozornym zgonie i życie toczyło się dalej. Jedną z najsłynniejszych śmierci w historii komiksu, na dodatek taką, od której wszystko się zaczęło, poniósł Człowiek ze Stali, ta zaś odbiła się głośnym echem w rzeczywistych mediach. Mówiono o niej, pisano, komentowano, ale jak zginął Superman, który przez lata wydawał się przecież niezniszczalny?

 

W pewnym miejscu tajemnicza postać rozbija ściany swojego metalowego więzienia i wydostaje się na wolność. Wygląda niepozornie, ale ten ubrany w zielony kombinezon, z jedną ręką związaną za plecami stwór to prawdziwe ucieleśnienie zła. W jego głowie nie ma żadnej głębszej myśli, a cel posiada jeden – niszczyć i zabijać. Nic nie jest w stanie stanąć mu na drodze, nic także nie potrafi oprzeć się jego sile. Doomsday – Dzień Zagłady, tak zostaje nazwany przez przerażonych ludzi, którzy są skłonni uwierzyć, że jest samym diabłem. O jego potędze przekonują się członkowie Justice League International, którzy zostają pokonani jakby byli dziećmi. Do akcji wkracza więc Superman, który zamierza powstrzymać bestię zanim tej uda się dotrzeć do Metropolis…

 

I tak zaczyna się walka, która trwa, trwa i trwa. Zupełnie jak w mangach i anime. Ale tutaj jest o wiele nudniej, bez polotu i nic z tego nie wynika. I taka właśnie jest smutna prawda o „Śmierci Supermana” – to ważny komiks, ale bardzo przeciętny. Brakuje mu emocji, brakuje mu pomysłu, a bitwa, choć jej ofiarą pada coraz więcej ludzi i coraz większe połacie ziemi zostają zniszczone, nuży. To tylko wymiana ciosów, śmieszna, bo ani Doomsday nie wygląda zbyt potężnie czy strasznie, ani jego demolka nie wydaje się być szczególnie znacząca. Sam Superman też zaprezentowany został nijako, jego potęga gdzieś zniknęła, a jednocześnie obrażenia, jakie odnosi nie wydają się tak ostateczne. Kiedy w końcu ginie, wydarzeniu temu nie towarzyszą żadne emocje, co najwyżej ulga, że wreszcie nastąpił koniec. W dzieciństwie ta historia robiła wrażenie, nie przeczę, ale odkrywana na nowo po latach zawodzi. A szkoda, bo „Rządy Supermanów”, które potem następują, wciąż wypadają bardzo dobrze.

 


Wracając do „Śmierci Supermana”, czy jak kto woli „Doomsday Sagi”, to nie można nie zauważyć, że co chwila na stronach pojawiają się błędy. Rozumiem, że w jednym czasie pracowali nad tym różni artyści, ale nie zmienia to faktu, iż owe pomyłki po prostu irytują. Zniszczona w jednym zeszycie peleryna Supermana w drugim jest idealnie cała, a obrażenia i uszkodzenia stroju to pojawiają się, to znikają. Zabrało także spójności – została miałka opowieść, typowe dziecko lat 90. W trakcie lektury ma się niestety wrażenie, że twórcom nie chciało się starać, nie chciało myśleć, a jedynie liczyli, że uśmiercenie samego herosa stanie się dostateczną siłą napędową opowieści. I stało. Nawet rzeczywiste media mówiły o tym, jakby to stało się w naszym świecie, a branża komiksowa podchwyciła temat i teraz, jak widać szczególnie w Marvelu, na potęgę uśmierca i ożywia swoich bohaterów.

 


Szkoda. Owszem, można powiedzieć, że to takie czasy, że historia się zestarzała i nie ma się co czepiać, niemniej wiele podobnych opowieści, do tego nawet znacząco starszych, przetrwało próbę czasu. „Śmierć Stacych” porusza, „Śmierć w rodzinie”, choć kiczowata ma swój urok i emocje, a zgon Jean Grey wciąż zachwyca. Tutaj na plus pozostaje jedynie szata graficzna, wciąż miła dla oka, a im bliżej końca, tym opowiadająca wszystko z większym rozmachem – zauważcie, że każda plansza finałowych zeszytów składa się z coraz mniejszej ilości kadrów, by w ostatnim oferować nam akcję opowiedzianą tylko za pomocą splashpage’ów, co podkreśla epickość. Nadal jednak szkoda, że sama fabuła nie robi wrażenia, jakie powinna.

 

Podsumowując, miłośnicy Supermana i komiksów przeczytać mogą, nawet powinni, ale nie znajdą tutaj niczego naprawdę porywającego. Ale jeśli traktować to jedynie jako przedsmak wielkiej sagi, która w dalszych rozdziałach okazała się lepsza, zawód będzie mniejszy. Ale śmierć sama w sobie niestety na kolana nie powala.

Komentarze