Uncanny X-Men #2: Cyclops i Wolverine – Matthew Rosenberg, Salvador Larroca, Pere Perez, Carlos Villa
Drugi i ostatni tom X-Men
pisanych przez Rosenberga to historia na poziomie do jakiego nas przyzwyczaił. Niezłego,
ale jednak nie do końca spełniającego oczekiwania fanów. W skrócie, czeka Was
tu porcja dość epickiej, ale nieszczególnie świeżej akcji, gdzie dzieje się
sporo, w sam raz dla zagorzałych fanów.
Drugi tom przygód Uncanny X-Men z serii wydawniczej
Marvel Fresh!
X-Men zaginęli. Jedyną nadzieją dla mutantów są teraz Cyclops i Wolverine,
którzy we dwóch muszą odbudować drużynę, i to w obliczu nieustannie rosnącej
nienawiści do ich gatunku. Na drodze staną im nie tylko odwieczni wrogowie, ale
i rządy wielu państw, próbujące na zawsze zniszczyć gen X. Na dodatek
działaniami grupy Cyclopsa i Wolverine’a bardzo interesuje się Hellfire Club i
jego tajemniczy Czarny Król… a na Ziemi wybucha wojna światów z
czarnoksiężnikiem Malekithem. Jaką rolę odegrają w niej nowi X-Men? I czy po
wszystkim wciąż będą nieść nadzieję mutantom?
Scenariusz napisał Matthew Rosenberg („Punisher”), a rysunki stworzyli Salvador
Larroca („Iron Man: Pięć koszmarów”, „Uncanny Avengers”), Pere Pérez
(„Spider-Woman”) i Carlos Villa („Black Cat”).
Album zawiera zeszyty „Uncanny X-Men” (2018) #11–22 i „War of the Realms:
Uncanny X-Men” #1–3.
Matthew Rosenberg za pisanie X-Men wziął się
wraz z opowieścią przywracającą – po raz kolejny – do życia Jean Grey. I chociaż
zawarł w niej sporo udanych scen, było tam też dużo chaosu, niepanowania nad
materią i braku większego pomysłu na to wszystko. Podobne wrażenia odniosłem po
przeczytaniu kolejnych albumów w jego wykonaniu, bo i Upadek X-Men i Astonishing
X-Men #3: Dopóki starczy tchu, były rzemieślniczymi albumami, niezłymi, ale nie
wnoszącymi właściwie nic istotnego. Jedynie zakończenie Upadku tak naprawdę ratowało
tamten tom.
Cyclops i
Wolverine to ciąg dalszy takiej
rosenbergowskiej wersji mutantów. Autor bierze wszystko co znajome i wrzuca do
jednego wora. Lepiej by się to sprawdziło, gdyby dorzucił też solidną dawkę
luzu, humoru i nonszalancji. Jednak jego przygody mutantów są podane całkowicie
na poważnie, z pewną zbędną im ciężkością i nutą chaosu, sprawiającego wrażenie
jakby czasem nie do końca panował nad opowieścią. Co nie znaczy, że to zły komiks, bo tak nie jest. To
po prostu lekka, prosta – wbrew pozorom – rozrywka, którą czyta się szybko. Może
nie zwala z nóg, ale też i nie nudzi ani nie zawodzi. Dobrze jednak, że kolejny tom to już cykl
pisany przez Jonathana Hickmana, bo będzie na co popatrzeć.
A skoro o patrzeniu mowa, strona graficzna albumu
jest przyjemna dla oka. To zresztą jego najmocniejsza część, która podnosi
poziom całości. Do tego dochodzi dobre wydanie. Standard dla Egmontu, ale wart
wspomnienia. Jeśli jesteście fanami serii i czytaliście poprzednie tomy, to
rzecz dla Was. Tak samo jak i dla tych, którym mało wrażeń z eventu Wojna
światów, bo w tym tomie znajdziecie trzy zeszyty dodatków do niego.
Recenzja opublikowana także na portalu Planeta Marvel.
Komentarze
Prześlij komentarz