Wraz z tym tomem epicka saga o kosmicznej wojnie
Marvela, zaczęta niepozornie w tomie „X-Men: Mordercza geneza”, a potem
sukcesywnie rozwijana w kolejnych, wreszcie dobiega końca. Można by co prawda
sięgnąć dalej, aż do „Rękawicy nieskończoności” i jej kontynuacji, dorzucić
jeszcze sagę „Anihilacji”, jedną i drugą, parę pobocznych rzeczy… Rozrosłoby
się to i to solidnie, ale wszystko sprowadza się do tego, że w tym tomie
dostajemy wielki finał całości. Pozorny, bo opowieści o Thanosie i kosmosie
Marvela wciąż się ukazują, ale w tym momencie kończy się jakiś rozdział tej
sagi. I to wielki. I kończy w całkiem niezły sposób.
Wielka wojna królów dobiegła końca, ale
konsekwencje są wciąż odczuwalne. Największym problemem, jaki pozostał jest
Uskok, przejście między wymiarami prowadzące do Rakowersum, czyli koszmarnej
wersji naszej rzeczywistości, zamieszkanej przez wypaczone wersje ziemskich
herosów. Zbliża się więc kolejna wojna, kolejne zagrożenie, które muszą
powstrzymać Strażnicy Galaktyki, ale zza grobu wraca też Thanos. A na
kosmicznej scenie to jedynie fragment wydarzeń, które rozlewają się coraz to
dalej i i dalej…
Trylogia o kamieniach nieskończoności była świetnym
evnetem. Świetnym eventem była też „Anihilacja”, przynajmniej ta pierwsza.
Dodatki do niej były już takie sobie, część druga okazała się jedynie niezła, a
to co było potem też trzymało niezły poziom. Aż, albo tylko. Wszystko za sprawą
scenarzystów tych opowieści, którzy zbyt wielkimi artystami po prostu nie są.
„Imperatyw Thanosa”, którym też się zajęli, to potwierdza. Bo niezła to rzecz,
dynamiczna, widowiskowa, pełna akcji, ale niezbyt odkrywcza ani tym bardziej
niezbyt imponująca. Jak z kinowymi hitami wyładowanymi po brzegi komputerowymi
efektami, jest na co popatrzeć, ale treści dostajemy tu stosunkowo niewiele, a
ambicji jeszcze mniej. To czysta rozrywka oparta na dynamicznych popisach
rozwałki, dość ważna, bo w końcu rozwija temat Rakowersum (potem Bendis
dopełnił tę opowieść z jednym z tomów „Strażników Galaktyki”, wyjaśniając to i
owo), ale nie ma tu prawdziwej mocy.
Nadal jednak czyta się to dobrze. Miło ogląda. A i
w końcu możemy cieszyć się rozmachem, bo poza samą tytułową miniserią, wydaną zresztą
kiedyś w Polsce w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, cieszyć się możemy
również dwoma runami „Anihilatorów”, dziejącymi się po głównych wydarzeniach i sprawnie
je dopełniającymi. W skrócie, niezła zabawa dla fanów kosmosu Marvela. Ani najlepsza,
ani najgorsza, warta poznania, jeśli czytaliście poprzednie części. I, tak samo,
jeśli czytać zamierzacie kolejne.
A co dalej? Następne większe i mniejsze wydarzenia. Część z nich mamy nawet po polsku, bo np. wydany jednocześnie z tym tomem album „X-Men: Powtórne przyjście” dzieje się niedługo po „Imperatywie”, a potem mamy jeszcze chociażby „Krainę cieni”, „Sam strach”, „X-Men: Rozłam”, „Naprzód, Avengers!” i „Avengers kontra X-Men”, by skupić na tych ważniejszych. Po nich zaś całe Marvel Now, zdominowane przez temat inkursji, w skład którego wchodzi m.in. „Nieskończoność”, czyli kolejne wielkie wydarzenie z Thanosem oraz utrzymane w tym temacie takie opowieści, jak seria „Thanos” czy poprzedzony „Strażnikami Galaktyki” event „Wojny nieskończoności”. Jak widać zabawa szybko się nie kończy. I dobrze, bo może to schemat, może wciąż i wciąż serwowany jako powtórka z rozrywki, ale sprawdzający się całkiem dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz