Michał Lipka: Jakub jest z nami od 1996 roku. Przez
ten czas wyszło dziesięć tomów jego przygód – w większości to krótkie formy,
choć powieści też się zdarzały. Masa rzeczy z napędzanym samogonem terminatorem
nie ujrzała pewnie jak dotąd światła dziennego, z powodów najróżniejszych. Stąd
pytanie: ile tego kryją jeszcze szuflady autora, czy są tam powieści i na jakie
przykładowe fabuły / idee można w tym wszystkim natrafić?
Andrzej Pilipuk: Nie ma żadnego tajnego archiwum
odrzuconych opowiadań ani nawet tajnego archiwum fragmentów zarzuconych w
trakcie pisania. Jest garść niewykorzystanych pomysłów, może kilkanaście sztuk,
które z różnych przyczyn nie poszły nigdy do realizacji… Zazwyczaj porzuciłem
je, bo po prostu były kiepskie. Nad niektórymi może jeszcze pomyślę.
Mam tylko jedną niewydaną powieść „Największa
tajemnica ludzkości” – ale jest to potworna kaszana, którą napisałem jeszcze na
studiach. Do druku nie nadaje się rozpaczliwie – to by trzeba napisać od nowa,
a pomysł chyba jest zbyt marny.
M.L. Wędrowycz miał jakiś początek i koniec też
miał. Swoją reinkarnację tak samo. Między tym początkiem i końcem rozciąga się
cała masa przygód, które mniej lub bardziej można umiejscowić w jakiejś
chronologii. Ale niejeden fan chętnie przeczytałby te teksty zarówno według
kolejności wydarzeń, jak i kolejności ich powstawania. Tym bardziej, że w
przypadku tej drugiej można byłoby przyjrzeć się zmianom stylu i samej serii. W
sieci takiej chronologii nie znalazłem, nie myślał Pan by zamieścić tego typu
spis?
A.P. Kolejność powstawania pierwszych opowiadań jest
z grubsza do ustalenia – należałoby przejrzeć archiwalne numery „Fenixa”.
Teksty napisane w latach 1995-2001 wypełniły 4 pierwsze zbiory. W zbiorach 5-10
znalazły się już wyłącznie opowiadania i mikropowieści pisane na bieżąco,
specjalnie do nich.
Chronologia wydarzeń – tu byłby większy kłopot. Skakałem
sobie dość swobodnie… W najnowszym zbiorze jest tekst retrospektywny – Jakub z
Semenem wspominają czasy okupacji i spotkanie z sowieckim Dentystycznym
Batalionem Karnym.
Łatwiej byłoby ułożyć chronologiczne opowiadania z
Robertem Stormem czy dr Skórzewskim.
M.L. Jakub jest z nami od lat, dekad właściwie,
teksty o nim są różnorodne, poziomem także. Obowiązkowe wiec pytanie, który
jest Pańskim faworytem, a który chętnie by pan zmienił / zapomniał, a może
zwyczajnie odświeżył w nowej formie?
A.P. W zasadzie nie kojarzę opowiadań, które
uważałbym – nawet po latach – za ewidentnie nieudane. Za najlepsze uważam z
reguły te ostatnio napisane. Styl siłą rzeczy ewoluował, umiejętności
warsztatowe też rosły… Tylko co? Siadać teraz na rok i „podkręcić” powiedzmy
120 utworów? Niby można – ale czy naprawdę trzeba?
Myślę, że dziś inaczej napisałbym pierwsze
opowiadania, w których pojawia się dr Skórzewski – trochę zwiększyłbym je
objętościowo. Ale to też bez sensu. W zasadzie jedynie Norweski Dziennik
chciałbym napisać od nowa. To, co poszło do druku, to wersja stworzona, gdy
miałem 17-18 lat (z późniejszymi poprawkami). Za mało jeszcze wiedziałem, za
mało umiałem… Dziś zrobiłbym z tego znacznie lepszą opowieść. Może kiedyś?
M.L. Są opowiadania, jest komiks, gry z Wędrowyczem
też mamy, kubki są, gadżety – nie kusiło Pana spróbować podbić innych mediów?
Czemu nie film / serial z Jakubem albo chociaż gra komputerowa, taka odpowiedź
na „Wiedźmina”, gdzie można by pobłąkać się po Wojsławicach i okolicach, obić
mordy Bardakom, upędzić bimbru, pouprawiać lokalne zbieractwo, choćby złomu,
zapolować w Dębince na mamuta… To ma potencjał i to duży, nikogo nie kusi
pójście w tę stronę?
A.P. Wędrowycz od początku miał pecha. Z
maszynopisem opowiadań chodziłem po wydawcach przez pięć lat. Potencjał jest –
dziś po ćwierćwieczu pracy mój bohater to, po Wiedźminie, druga najsilniejsza
marka polskiej fantastyki. Niestety z czterech przymiarek do zrobienia filmu
chwilowo nic nie wyszło…
To nie jest niestety USA. Czytałem artykuł jaką
drogę przeszły wojownicze żółwie ninja. Pojawiły się jako bohaterowie niszowego
zinu. Ktoś to zauważył, docenił pomysł, wypromował, zainwestował, powstały
wysokonakładowe komiksy drukowane w kolorze, filmy animowane i fabularne. Za
nimi poszły plakaty, gry, gadgety, zabawki etc. Na niezłym pomyśle zbudowano
szybko cały przemysł.
Kubki, magnesy i temu podobne gadgety z Wędrowyczem
to cegiełki na moją fundację https://kuprzeszlosci.pl/ Zainteresowanie
tego typu „towarem” jest u nas zbyt małe, by posiadały znaczenie
komercyjne.
M.L. Wędrowycz swój wygląd już ma, świetnie ukazany przez Andrzeja Łaskiego, głos też swój ma – Grzegorz Pawlak, szczególnie w późniejszych audiobookach, pokazał jak genialnie zinterpretować tą postać. Ale czy wyobraża Pan sobie, jaki aktor mógłby się w Jakuba wcielić? A w Semena? Rowickiego i Birskiego? Całą resztę?
A.P. Na potrzeby konwentów i krótkich filmików
reklamowych Wędrowycza bardzo fajnie wcielał się pan Jarosław Florczak.
Bogusław Linda, albo Jerzy Stuhr jako Birski, młody
Cezary Pazura w roli Rowickiego Jan Kobuszewski jako Semen, Marek Perepeczko
jako Izydor Bardak… Część wymienionych już nie żyje? Furda. Techniki
komputerowej kreacji postaci idą do przodu. Kto wie, co nasz jeszcze czeka.
M.L. Jakub to kawał Pańskiego życia – już nawet
pomijając osobiste inspiracje, z których się zrodził – a zatem też i całe multum
wydarzeń związanych z postacią. Były jakieś szczególnie niezwykłe albo może
wręcz niebezpieczne sytuacje z tym związane?
A.P. Dostałem kiedyś maila, po którym zbierałem
szczękę z podłogi… Grupa moich fanów z Wrocławia postanowiła sprawdzić czy
Wojsławice istnieją naprawdę. Okazało się, że istnieją i są niedaleko. Wsiedli
w auto i pojechali. Na miejscu stwierdzili, że to jednak nie są te Wojsławice,
ale w miejscowym arboretum była wyprzedaż krzewów ozdobnych i to za absolutne grosze.
Zapakowali nimi całe auto i obsadzili swoją działkę. A w mailu mi dziękowali,
bo to lektura mojej prozy stała się katalizatorem tego zakupu…
Niebezpiecznych sytuacji nie przypominam sobie. Pozytywnych
było trochę – np. przy okazji przygotowywania albumu o Wojsławicach sporej
pomocy udzielili mi czytelnicy.
M.L. Jakub to tradycjonalista, by nie rzec człek
zacofany. Z pewnymi nowinkami do czynienia miał, bo inaczej się nie da, czy to
samochodem się przejechał, czy Warszawę odwiedził, czy jakieś polityczne
aktualności i tym podobne dotarły do jego uszu / okolicy. W najnowszym tomie
styka się z child alertem czy tematyką globalnego ocieplenia i
związanych z nim teorii naukowych. Wychodzą z tego ciekawe rzeczy, fajny kontrast
między jego interpretowaniem tego wszystkiego – ma Pan jakieś plany na teksty
mocniej zderzające jego mentalność i rozumowanie z tematami stricte
współczesnymi: technologicznie / ideologicznie / politycznie / naukowo etc.?
A.P. Wędrowycz to satyra – trochę satyra na polską
wieś, ale też zarazem trochę na to, jak „miastowe” postrzegają „wsioków”. Nasz
naród posiada rozliczne wady. Za dużo pijemy, za dużo się żremy z sąsiadami.
Zazdrość, szczucie, plucie i judzenie, to nieomal nasze sporty narodowe. Jest z
czego szydzić. Zarazem przy wszystkich swoich wadach posiadamy głęboko ukryte
pokłady szlachetności i złote serca – pokazała to doskonale tocząca się obecnie
wojna.
Nie chcę tworzyć zbeletryzowanej publicystyki – więc
raczej unikam aluzji politycznych czy przemycania ideologii. Literatura ma dostarczać rozrywki, czasem
jeszcze trochę uczyć i wychowywać. Siłą rzeczy moi pozytywni bohaterowie mają
cechy, które ja uważam za pozytywne. Negatywni – te które uważam za negatywne. To
pewien znak wodny każdej prozy – odcisk palca autora.
Ponieważ piszę satyrę – czasem pozwalam sobie
delikatnie wykpić różne idiotyzmy ideologii totalitarnych i bolączki życia
codziennego. Tak było w książce „Upiór w ruderze” – widzimy tam forsowną budowę
komunistycznego mitu. Z zastrzelonego złodzieja władza tworzy post mortem
pomnikowego bohatera, zarazem przemilczając faktyczne dokonania prawdziwych
bohaterów. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by dostrzec podobne fałszerstwa,
forsowne wybielanie rozmaitych gnid i sztuczne pompowanie „autorytetów
moralnych”.
Pisząc cykl o wampirach z warszawskiej Pragi
pozwoliłem sobie wyszydzić bezlitośnie okres schyłkowego PRL-u. Brudny, nudny,
smutny, opresyjny i zarazem siermiężny świat zapamiętany z dzieciństwa.
Więcej o moich poglądach można znaleźć w „Raporcie
z północy” i „Po drugiej stornie książki” – przy czym w opisie otaczającej nas
rzeczywistości starałem się być maksymalnie obiektywny. To czytelnicy niech
określają się na lewo lub prawo od moich poglądów. Jako polski pisarz i
patriota opowiadam się zawsze po stronie zwykłych prostych i uczciwych ludzi. Po
stronie skrzywdzonych, a nie krzywdzicieli.
Tak widzę etos zawodu i jego imperatyw moralny
M.L. Wrócę jeszcze do jednej kwestii: Wędrowycz był
nie tylko w książkach, ale i w komiksie, w grach – a jak z komiksami i grami
jest w Pańskim życiu? Coś wpadło w oko, porwało, zafascynowało czy może unika
Pan ich tak, jak gatunkowo unika fantasy?
A.P. Gry, to dla zapracowanego człowieka kosztowna
strata czasu… Ale rozumiem graczy. Komiksy lubię – ale wybiórczo – preferuję te
klasycznie rysowane, z sensowną fabułą.
M.L. Jakub szalał: zwiedził wiele miejsc nie tylko w Polsce, płynął Titaniciem, podróżował w czasie, alternatywne światy odwiedzał, gdzie jeszcze rzuci do autorska wyobraźnia? Czy są jakieś granice (nie licząc tych związanych z wiarą)?
A.P. Trudno powiedzieć. W najnowszym tomie nasz
bohater zwiedzi np. bunkier pod Kancelarią III Rzeszy i tajną hitlerowską bazę
na Grenlandii. Gdziekolwiek go rzuci los, wszędzie narobi wiochy… Wyobraźnia
niewątpliwie jest tu najważniejsza, ale i sam bohater trochę pomaga. Jakub ma
swój styl rozwiazywania problemów.
Wystarczy pomyśleć, co zrobiłby w danej sytuacji i fabuła plecie się
jakby sama…
M.L. Jakub świętować lubi. Urodzinki obchodzone kilka
razy do roku, oblewanie czegoś w knajpie, bez okazji też. Poza tym to człek
religijny przecież. Niemniej w tekstach o nim świąt jako takich jest mało, a
przecież, jak pokazuje „Globalne ocieplenie” z najnowszego zbiorku, przyjemnie potrafi
wejść nasz Wędrowycz w zimowo-bożonarodzeniowy nastrój. Dlaczego tak rzadko
sięga Pan po podobne klimaty? I czy będzie więcej takich historii? Bo pole do
popisu jest – Sylwester, Dziady (Jakub kontra Halloween?), Wielkanoc, a
wszystko przecież z całym dobrodziejstwem danych pór roku w tle.
A.P. Hmmm… Ciekawy problem. Szczerze powiedziawszy
nie zastanawiałem się nad tym.
M.L. Czy jest szansa na Wędrowyczową koprodukcję?
Jakiś wspólny tekst z innym autorem? Może historia napisana z inspiracji
pomysłem fana (tak, jak w „Facetach” mamy inspirację słowami żony), który
wygrałby jakiś konkurs – był już kiedyś jeden fanowski tekst w zbiorku. A może,
skoro stuknęła mu okrągła dziesiątka tomów, miałaby szansę pojawić się jakaś
antologia w hołdzie postaci?
A.P. Zasadniczo wolę pracować sam. Ale antologia
fanowska – czemu nie. Kilka razy trafiałem w necie na fanfiki do Wędrowycza.
Jeden nawet osadzony był w świecie My Little Ponny.
Podstawowy problem w kreacji nowych tekstów jest
taki, że w pierwszej chwili wydaje się, że Jakub już wszędzie był, wszystko
robił, z wszystkimi walczył… A tu jednak trzeba szukać nowych wrogów, nowych
zadań, nowych „dekoracji”. Bałem się pisania tego 10-tego tomu. Jubileuszowy
powinien być trochę lepszy… Ale pierwsze recenzje wskazują, że chyba się udało.
Liczę, że przede mną jeszcze 30-40 lat pracy twórczej – czekajcie cierpliwie na
kolejne 10 tomów mojego autorstwa.
M.L. Na koniec bardziej prośba niż pytanie. Może
jest jakiś krótki, niepublikowany Jakubowy tekst – bądź fragment – którym mógłby
się Pan w tym miejscu podzielić z czytelnikami?
A.P. Kuso… niestety wszystko co zacząłem pisać –
skończyłem i wrzuciłem do zbiorku. Tym razem nie zostały żadne okrawki…
M.L. Dziękuję
za wywiad!
Zdjęcia © Andrzej Pilipiuk
Komentarze
Prześlij komentarz