Mitologię Cthulhu stworzył P. H. Lovecraft, ale to
August Derleth tak ją właśnie nazwał. I to on, choć nigdy się nie spotkali,
uważał Lovecrafta za swojego przyjaciela, a kiedy tego zabrakło, za
kontynuatora jego spuścizny. Więc kontynuował ją, uzupełniał niedokończone
prace autora, sam coś tam dopisywał i wydawał to. I trochę się tego zebrało,
parę tomów już mieliśmy, to kolejny, ani lepszy, ani gorszy. Wart uwagi, bo
stylistycznie bliskie wszystko tu prozie Lovecrafta i to bardzo, a jednocześnie
tym razem dostajemy coś na skrzyżowaniu zbioru opowiadań i powieści, więc można
rzec, ze i wilk syty, i owca cała. No i Cthulhu dobrze uzupełniony także.
Jeśli chodzi o treść, ciężko mówić tu o konkretach.
„Tropem Cthulhu” składa się bowiem z serii tekstów, wzajemnie się
kontynuujących i uzupełniających. Ich bohaterowie podróżują po Świecice,
trafiają w różne miejsca, a chociaż czasem ich akcja bliższa jest przygodzie niż
horrorowi, a czasem wkradają się tu iście szpiegowskie, sensacyjne czy
thrillerowe elementy, wszystko to łączy się w jedną całość, w której zło musi
zmierzyć się z dobrem, ludzie otworzyć na to, co nie daje się objąć rozumem i…
przetrwać!
Jak już pisałem na wstępie, Lovecraft i Derleth nie
spotkali się nigdy, ale za to zaprzyjaźnili się. Jak? W tamtych czasach opcji
wielu nie było: wszystko stało się dzięki wymianie korespondencji. Ten drugi
tak zafascynował się pracami starszego kolegi, że wpadł w obsesję na ich
punkcie i kiedy Lovecraft opuścił ten padół łez, postanowił doprowadzić do
wydania wszystkich jego prac. Nawet tych niedokończonych. Ponieważ sam był
autorem – i to z pokaźnym dorobkiem 150 tomów na koncie – który zajmował się
także horrorami, postanowił zebrać jego prace i dokończyć. Ale i tego było mu
mało, więc ciągnął wszystko to dalej. Czasem tworzył niemal własne teksty, sprzedawane
jako teksty Lovecrafta – niemal, bo coś tam z niego czerpał – ale w końcu po
prostu zajął się rozwijaniem uniwersum i to widać właśnie tutaj.
I tak oto w nasze ręce trafia jedna z takich
rzeczy. Poprzedni tom od wydawcy był zbiorem opowiadań, ten też się nie
wyłamuje z tego schematu, ale – no właśnie, jak już wspominałem – składają się
one właściwie w jedną wielka powieść. Z dobrym zresztą skutkiem. Bo Derleth to
wprawiony autor i pisze naprawdę dobrze, w sposób zbliżony do Lovecrafta. Nie
jest to kopia jego stylu, coraz więcej w końcu autor dorzuca od siebie, dbając
jednak by było to spójne i zbieżne z oczekiwaniami fanów. Tak się zresztą wtedy
pisało – treściwie, dobrze stylistycznie, zbliżenie do siebie. I tak tu jest.
„Tropem Cthulhu”, do kupienia na Bonito, dobrze też rozwija mitologię
przedwiecznych stworzeń. Nie jest to może dzieło równe najlepszym tekstom ojca
Cthulhu, ale też i nie zawodzi. Bo nie ma czym zawieść, skoro jest u wszystko,
za co te historie się kocha. A wszystko to urzeka nie tylko wykonaniem, ale
chociażby klimatem czy pomysłowością. Może dla niektórych osobliwe żonglerki
gatunkowe wydają się niestrawne, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale tak nie
jest. Dzięki nim jest w książce i świetna akcja, i przekonująca wizji i groza,
która może nie straszy – mnie w literaturze, kinie czy komiksie nie straszy
nic, taki już jestem – ale buduje świetny nastrój i takie samo napięcie. Lubicie
Lovecrafta? Polubicie i Derletha, bo ten tworzył swoje dzieła z miłością do
mitologii Cthulhu.
Recenzja opublikowana także na portale Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz