Jest rok 2010 naszej ery. Cała Ameryka została
podbita przez Osborna… Cała? Nie! Jedna, jedyna osada, zamieszkała przez
nieugiętych Asgardczyków, wciąż stawia opór najeźdźcom i… Zaleciało Asteriksem?
No i słusznie, bo taki właśnie jest to event. Okej, trochę sobie w tym
wszystkim tu żartuję, ale też nie tak do końca. Bo zbieżności fabularne są tu
znaczące, z tym, że podane w sosie superhero. Na szybko, na poważnie – choć z
bendisową lekkością – i w widowiskowy sposób. Może trochę chaotycznie, może
przydałoby się tu nieco więcej miejsca na spowolnienie akcji i skupienie na
postaciach, ale i tak to kawał bardzo dobrego komiksu. A przede wszystkim
komiksu ważnego, bo kończącego pewien etap uniwersum Marvela, domykając wątki
zaczęte w takich opowieściach, jak „Wojna domowa” czy „Tajna inwazja”.
Norman Osborn, po Tajnej Inwazji, stanął na czele
sił obronnych kraju, sformował własnych Avengers i zaczął realizować swój własny
plan. Teraz właściwie całe Stany są pod jego kontrolą i jedynie Asgard, który
sprowadzony został na Ziemię, jest mu solą w oku. Więc w końcu, napędzany
nękającym go szaleństwem, decyduje się zaatakować boską krainę i… Czy to będzie
jego ostateczne zwycięstwo, czy może upadek?
Event rozpisany tylko na cztery zeszyty? Czemu nie,
Bendis i takie potrafi, jak widać. Owszem, w USA było tego „Oblężenia” od
groma, wszystkich tych dodatków rozpisanych na różne serie, tu mamy
wprowadzenie w postaci zeszytu „Cabal” i główne wydarzenie i tyle, łącznie pięć
numerów. Ale tyle akurat wystarcza, by fajnie się to czytało, rzecz była spójna
– także poziomem, bo z tie-inami, jak każdy wie, różnie to bywa, a najczęściej
słabo, bo są jak odcinanie kuponików – i dostarczyła rozrywki na poziomie.
Wielu ludziom historia ta nie podeszła, ale ciężko
orzec dlaczego. Niby wiem, co im się nie podobało, niby narzekają na chaos i
nadmiar postaci, ale w końcu to opowieść o grupie herosów, więc jak miało być
ich mniej. A chaos? Może niektóre wątki są za szybko prowadzone, ale to nic, co
by przeszkadzało. W sumie dzięki temu czyta się to szybko, choć przerywniki
trochę wydłużają lekturę, a sporo w tym widowiskowych scen, więc wchodzi to,
jak dobre epickie kino prosto z Hollywood (z solidnym budżetem, oczywiście).
No ale ta widowiskowość to w dużej mierze zasługa
rysownika. Ja Coipela uwielbiam i dla mnie świetnie wypada to wszystko, jest na
co popatrzeć, bo wybuchy, bo rozwałka, bo starcia, a jednocześnie choć
dynamiczne to i dzieje się tu dużo, wszystko jest czytelne, wyraziste i miłe
dla oka. Więc mnie to kupuje. A przecież mamy jeszcze fajne wydanie, dodatki…
Dobra rzecz, dostępna już tylko na rynku wtórnym, ale właściwie za grosze można
ją nabyć bez większego problemu, więc jeśli lubicie Avnegers, Spider-Mana albo
Thor – albo po prostu Marvela czy superbohaterszczynę, rozrywkową, ale jednak
nie niskich lotów – bierzcie śmiało.
Komentarze
Prześlij komentarz