Geoff Johns nie jest
autorem, którego kojarzymy z Marvelem. Jeśli już myślimy o jego pracach,
widzimy eventy DC, widzimy filmy kinowe z DCEU i właściwie każdą ważniejszą
postać tego giganta w jego interpretacji. Ale dla konkurencji też działał,
przez chwilę, ale pozostawiając po sobie dość znaczący run. No i jedna opowieść
z niego znalazła się właśnie w tym tomie WKKM. Pominięto to i owo, bo ta
historia (a raczej te historie, bo pożeniono tu tytułowy „Impas” z przekrojem
runy Johnsa) działa się w sumie na przestrzeni czasu, ale fajnie wyszło to
wszystko.
Status Avengers zmienił
się, jak nigdy dotąd. Społeczność narodowa uznała ich za swoiste samodzielne
państwo, ale nie każdemu podoba się taki stan rzeczy. A tymczasem Avengers
zmagają się z osobistymi problemami. Vision się zmienił, tak samo, jak jego
relacja z Wandą. Scott stara się walczyć w sądzie o opiekę nad córką. Itp. Itd.
A to dopiero początek. Kiedy w Slokovii władza zaczyna mordować wyznawców
Thora, bóg piorunów postanawia wkroczyć do akcji. Jednak jego działania mogą
przysporzyć Avengers wiele kłopotów i zdestabilizować i tak trudną sytuację w
regionie. Iron Man będzie musiał spróbować go powtrzymać, a co za tym idzie
także ryzyko trzeciej wojny światowej…
No to tak, Johnsa fani DC
kojarzą jako reformatora, twórcę opowieści przełomowych, choć, oczywiście,
przede wszystkim rozrywkowych. To nie Moore ani Miller, którzy nie tylko
zmieniali medium i łamali konwencje, ale i zawierali w swoich opowieściach coś
zdecydowanie ponad tylko dobrą zabawę – rozbierali medium na czynniki pierwsze,
wywracali, dopełniali analizą kondycji ludzkiej i zastanej rzeczywistość. A
Johns głównie bawi się tym, bardzo przyjemnie, ale niewiele poza tym. Ale zanim
na stałe związał się z DC, próbował w różnych miejscach, choćby w Image czy
Marvelu i też fajnie mu to wychodziło. Dla Marvela zrobił, jak pisałem,
niewiele. „Avengers” pisał dłużej, bo od 57 do 76 (w tym fabułę „Red Zone”,
którą chętniej ujrzałbym w WKKM niż „Impas”), a poza tym stworzył miniserie
„Morlocks”, „Icons: The Thing — Freakshow” i „Icons: The Vision”, oraz kilka
krótkich rzeczy: „X-Men: Millennial Visions #2”, „Ultimate X-Men #½” i… No i
tyle. Więc to, co tu mamy, to dobra (choć mogła być lepsza) i dość przekrojowa okazja
by przekonać się, jak Johns czuł Marvela i jak mu wychodziło pisanie dla
wydawcy.
A wychodzi fajnie. Ja
gościa lubię, właściwie nigdy mnie nie zawiódł, a tu fajnie bawi się drużyną,
relacjami między nimi i tym, jak wszystko iskrzy, sypie się i składa. Atrakcją
numeru bez dwóch zdań jest walka Thora z Iron Manem, widowiskowe starcie,
sensownie i epicko zrobione. Ale ogólnie, choć z opowieści pisanych przez
Johnsa dla Marvela to wspomniana już „Red Zone” jest najlepsza, „Impas” jest
najważniejszy, więc jego echa odbijały się w uniwersum długi czas. Fabularnie więc
to kawał dobrego, ale nie za szybko poprowadzonego akcyjniaka superhero. Johns
(z pomocą Jurgensa i Grella), przejmując pałeczkę po Busieku, stara się by było
to wszystko jak najbardziej atrakcyjne, ale też i nie puste. Dobrze kroi postacie,
ich charaktery i to, co między nimi. Fajnie bawi się relacjami w drużynie, daje
udaną podbudowę obyczajową (świetne wątki z Langiem) no i jeszcze stara się w
tym wszystkim znaleźć coś świeżego. I naprawdę fajnie mu to wychodzi, choć może
nowych lądów nie odkrywa, a finał nieco za szybki, to jednak rzetelnie robi to,
co powinien – z niezłym politykowaniem włącznie.
No i jeszcze grafika. No
to już robi czytelnikowi bardzo dobrze. Bo wiadomo, niektórym treść może wydać
się taka sobie (widziałem tego typu opinie), jeśli liczą tylko na prosty komiks
rozrywkowy, ale rysunki to już robota, która kupi chyba każdego. Davis, Frank i
Reis świetnie wypadają, serwując nam dopracowane, realistyczne i widowiskowe
grafiki. Efekt finalny jest naprawdę bardzo dobry. Najlepiej wypadają tu wątki
obyczajowe, szczególnie te ze Scottem, ale i cala reszta nie zawodzi. Kto więc
lubi, kiedy w komiksie superhero nie tylko walą się po mordach (ale lubi też,
gdy się walą) śmiało może sięgnąć. Lepsze to od innego komiksu z Avengers z Impasem w tytule, który też mieliśmy okazję czytać po polsku.
Komentarze
Prześlij komentarz