Pamiętacie wydany kiedyś po polsku zeszyt „Supermana”,
gdzie tytułowy harcerzyk z S na piersi naparzał się z Lobo? Słabe to było, bez
wyczucia postaci Lobo, infantylne, a przy okazji beznadziejnie przełożone na
polski. Aż oczy łzawią, jak się wspomina. Pewnie też kojarzycie, że jakiś czas
temu Tim Seeley wziął się i napisał kolejne ich starcie. Ale podejrzewam, że
mało kto ma świadomość, że gdzieś pomiędzy tym wszystkim był jeszcze jeden taki
komiks, najlepszy z nich wszystkich, bo napisany przez Keitha Giffena. I okej
wielkie dzieło to to nie jest, Giffen wszystko co najlepsze z Ważniakiem ma za
sobą (a to wszystko co najlepsze to wyszło po polsku), ale nadal jest przyjemnie
(choć rysownik mocno kiepści) i czytając ten podwójny zeszyt dobrze się
bawiłem.
O co tu chodzi? Ogólnie o kosmitów i ich chęć
przejęcia ziemskich zasobów. W latach 50. XX wieku nie wyszło, było jeszcze za
wcześniej, mniej więcej teraz powracają i wpadają do Supermana, żeby trochę
ponegocjować. Superek, jak wiadomo, negocjować nie zamierza, zaczyna się walka
i…
No i szefostwo tych kosmitów, niejakie Hegemony,
postanawia rozwiązać problem. A kto lepiej go rozwiąże, niż Lobo? Zlecają mu
więc zajęcie się tą sprawą i tak dochodzi do wielkiej walki tytułowych bohaterów…
Giffen tym razem serwuje nam rzecz stonowaną. To nie
poziom „Ostatniego Czarniana”, „Lobo powraca” czy „Dzieciobójstwa”. To bardziej
„Superman”, rzecz bliższa „Międzynarodowej Lidze Sprawiedliwości”, niż temu, za
co naprawdę uwielbia się tego scenarzystę. Ale jest spoko, momentami jest
dobrze i choć to powtórka z rozrywki, tylko z odwróconym motywem (w historii od
TM-Semic to na Lobo kosmici nasłali roboty, tu na Supermana), czyta się
przyzwoicie. Ale widać, że po latach (bo rzecz powstała w roku 2002) trochę
pazura Giffen stracił. Starał się go potem odzyskać w udanym „Lobo: Wyzwolony”,
ale tu jeszcze w takich lżejszych tkwił klimatach.
Sama historia? Prosta robota, gdzie przez czterdzieści
plansz albo bohaterowie gadają, albo się biją. Albo to i to. Część o Superku
jest poważniejsza, część z Lobo bardziej zabawna, wyluzowana, ale nie ma tu
zbyt wiele krwi, satyry, czarnego humoru i ostrości. A szkoda, bo tym to zawsze
stało. Tak czy inaczej twórcom przyświecało stworzenie definitywnej historii
starcia Superka z Lobo, której geneza sięga animacji o Supermanie sprzed lat i
chyba im się to udało. Szkoda tylko, że graficznie rzecz jest słaba. I o ile
tła wypadają tu całkiem przyjemnie, a okładka to w ogóle miło wygląda, o tyle twarze to w ogóle nie moja bajka i
oglądało mi się to koszmarnie.
Więc… No przeczytać można, choć bardziej jako ciekawostkę. Giffen ma wiele lepszych komiksów, ale ten – mój ostatni z Lobo, do którego
rękę przyłożył, a którego dotąd czytać nie miałem okazji – też jest całkiem do
rzeczy. Choć wiadomo, bardziej dla fanów Supermana to niż Lobo i tak właśnie
traktuję ten zeszyt.
Komentarze
Prześlij komentarz