The Amazing Spider-Man 5/1998: Piętno Kaine’a, cz III i IV: Spider, Spider, who's got the Spider? / The assassin with my face!– Bill Sienkiewicz, Howard Mackie, Tom DeFalco, Sal Buscema, Tom Lyle


KAIN I ABEL

 

No to lecimy dalej z tą historią. Saga klonów trwa. I trwa. I trwa. I nic się nie rozwiązuje, a trwać ma jeszcze baaaaaaaardzo dłuuuuuuugo (możecie dodać więcej "a" i "u", jeśli chcecie, będzie pasować). Co widać po tym zeszycie. Niby wiele zostało już powiedziane, niby wiele pytań otrzymało swoje odpowiedzi, ale jednak czytelnik doskonale widzi już, że opowieść zamiast się klarować, komplikuje się tylko coraz bardziej. I równie doskonale wie, że prędko się to nie zmieni. A co gorsza zaczyna być jasne, że sami autorzy nie mają już większego pojęcia, co z tym wszystkim począć, chociaż - i będę to powtarzał - to, co tu mamy, nadal czyta się naprawdę przyjemnie i należy do tych fajniejszych opowieści z tej całej tej sagi.

 

Gdy Scarlet Spider i Peter Parker, konfrontują się z trzecim Peterem, niepewni już całkiem, kto jest klonem, kto oryginałem i czy ktoś w ogóle, pojawia się konieczność ratowania uprowadzonej do ciągnących się pod Nowym Jorkiem jaskiń przez Kaine’a Mary Jane. Starcie, które rozegra się w tej scenerii ostatecznie doprowadzi do narodzin Spider-Cide’a. A to wcale nie koniec…

 

Jedna odpowiedź, czy może setka nowych pytań? Albo inaczej: jedna odpowiedź rodząca masę kolejnych wątpliwości. To właśnie sposób na prowadzenie już od kilku zeszytów „Sagi klonów”. Owszem, na tym schemacie można zbudować dobre historie, ale jeśli chodzi o tę opowieść, przesadne przeciągnie całości, by wygenerować jak najwięcej zysków, nadmiar podobnych zagrań coraz bardziej nuży, choć nie aż tak, jak dopiero zacznie. I nie, jak nużą współczesne numery z Pajęczakiem, to trzeba jej oddać. Bo może pewien spadek jest widoczny, ale wciąż to jeden z lepszych momentów tej sagi. Fajnie pokręcona, z połączeniem dobrej akcji i porcją wnikania w postacie.

 


Jako ogół jednak, „Clone Saga” na tym etapie staje się coraz bardziej przeciętna, a przede wszystkim robi się z niej wyraźnie patetyczna opowiastka, która rysunkowo nie trzyma spójności – i nie chodzi tutaj o odmienność stylów, tylko fakt, że twórca drugiego z zeszytów tu zawartych, najwyraźniej nie czytał pierwszego z nich, bo popełnia zbyt wiele nieścisłości względem wcześniejszego rozdziału. A to mierzi, nawet jeśli nie jest czymś, co odrzuca od komiksu.

 

Słowem podsumowania: nadal warto, bo mimo potknięć i błędów, swój urok ma. No i pamiętajmy, że na szczęście będą jeszcze w „Sadze klonów” opowieści naprawdę godne poznania. Niestety, nie zdarzy się to prędko.

Komentarze