TARANTINO:
THE MOVIE CRITIC
Quentina Tarantino i jego filmów nikomu
przedstawiać nie trzeba. Można nie lubić (nie wiem, jakim cudem, ale znam takie
osoby), można nie chcieć oglądać, bo jednak tematyka czy brutalność to nie
rzeczy dla każdego, ale znać się zna. A czy znacie filmy, które Quentina
ukształtowały? Takie najważniejsze z najważniejszych? Wiadomo, z jego dzieł
można wyłuskać masę inspiracji, szczególnie westernami i kinem sztuk walki,
czasem czerpanych wprost już w tytułach („Django”, „Bękarty wojny”), czasem
subtelniej (dres Bruce’a Lee, jaki nosi bohaterka „Kill Billa” czy legendy kina
w epizodycznych rolach w różnych jego produkcjach), ale to przecież nie
wszystko. I ta książka doskonale to pokazuje, skupiając się nie na ogóle
filmów, które miały wpływ na reżysera, a tych amerykańskich z lat 60., 70. i
80. Dzieł czasem znanych, czasem mniej, dzieł, które niekiedy bardziej się z
nim kojarzą, niekiedy w ogóle. I przez ich pryzmat opowiada Tarantino o sobie, a
robi to w sposób absolutnie ujmujący, niestroniący od wulgarności czy
dosadności, z jakimi kojarzymy jego filmy.
„Spekulacje o kinie” to trzynaście filmów z lat
1968-1981. Zaczyna się „Bullitem”, kończy „Lunaparkiem”. Pomiędzy jest ponad
dziesięć kolejnych: „Brudny Harry”, „Uwolnienie”, „Ucieczka gangstera”,
„Porachunki”, „Siostry”, „Daisy Miller”, „Taksówkarz”, „Kulisty piorun”,
„Paradise Alley”, „Ucieczka z Alcatraz” i „Dwa światy”. A jeszcze pomiędzy tym
wszystkim jest życie Tarantino, jego wspomnienia od dzieciństwa, kiedy to ledwie
kilkuletni Quentin został zabrany przez matkę i ojczyma na podwójny seans
filmów, których dzieci oglądać nie powinny, po znajomość z pewnym Floydem,
kinowym zapaleńcem, jak sam Tarantino…
I to wszystko składa się na opowieść, która
bardziej niż książkę non fiction, przypomina spacer. Tarantino bierze nas za rękę
i prowadzi po uliczkach swojego dzieciństwa i wczesnych lat, pokazując miejsca,
ludzi i przede wszystkim filmy, które na niego wpłynęły. A te filmy omawia,
jakby chciał się zabawić w krytyka, o którym miał kręcić swój ostatni film „The
Movie Critic” (zanim projekt porzucił, ale kto go tam wie, już tak bywało, że jakiś
film miał nie powstać, a powstawał), ale nie takiego typowego. W końcu jego filmy
nie są typowe, więc jak typowe mogą być recenzje, które pisze?
No właśnie i te recenzje to takie połączenie opinii
o samym filmie – co w nim dobre, a co złe, ale bez zbędnego wnikania w to, czy film
naprawdę warto zobaczyć, czy nie, jakby autor mówił, że mamy sami zdecydować,
on nam tylko pokazuje to, co dla niego dobre, złe albo ważne – jego streszczenie
i porcja osobistych wspominek. W felietonach omawia wszystko to, co w filmie
omówione być powinno, ale że to kino ważne dla niego, nie oddziela tego od
sentymentów, od opowieści o własnym życiu i serwuje do tego często z szerszym kontekstem
historycznym. A wszystko to robi profesjonalnie, ale i z lekkością, swobodą,
nonszalancją – tu przeklnie, tam zejdzie z tematu, bo coś mu się przypomniało
albo coś jest w tym momencie ważniejszego, to znów wtrąci jakaś prywatę. I tak
to leci. W dobrym stylu podane; może nie wybitnym, bo jego pisarstwo to jednak
nie poziom błyskotliwych dialogów, jakie serwuje w filmach, ale też i nie mam
mu nic do zarzucenia na tym polu. I ładnie wydane. Szkoda, że w książce zdjęć
jako takich nie mamy (ot drobny dodatek w środku, ale sami zobaczycie o co
chodzi), ale to tak na marginesie. Bo rzecz ładnie się prezentuje, spójnie z
poprzednią książką Tarantino (tym razem oprawa ma inną fakturę, przyjemnie
chropowatą) no i z dobrym tłumaczeniem.
Kto lubi kino, kto ceni Tarantino albo po prostu
dobre książki non fiction, niech bierze w ciemno. Świetna rzecz, z emocjami, z sentymentem,
z nostalgią. Osobista dla autora, ale potrafiąca zafascynować nawet tych,
którzy kina takiego, jak on nie trawią. I tyle w temacie.
Dziękuje wydawnictwu
Marginesy za możliwość przeczytania książki.
Komentarze
Prześlij komentarz