DEPARTAMENT
TAJEMNIC
„Departament prawdy”, najlepsza seria od Tyniona –
jedyna właściwie naprawdę dobra z jego dorobku, z jaką miałem do czynienia, a
sporo ich poznałem – na chwilę obecną osiąga swój finał. Co to znaczy? Mniej
więcej tyle, że od ponad półtora roku w serii nie ukazało się nic nowego. Oczywiście
ma powstać więcej, ma być dalej, ma być finałowy story arc, jeszcze w tym roku
zresztą, w czerwcu podobno, ale na razie Tynion zajęty jest innymi, m.in.
filmowymi projektami i seria pozostaje rozgrzebana. Tak czy inaczej jednak mamy
ten czwarty tom, który zbiera ostatnie wydane dotąd zeszyty i fajnie jest. Trzyma
to poziom, dostarcza rozrywki i to takiej klimatycznej, którą chce się chłonąć.
Departament Prawdy kontra Ministerstwo Kłamstw.
Amerykańska instytucja i jej radzicki odpowiednik. A teraz Cole musi stawić
czoła temu wszystkiemu, choć zdawało się, że ta wojna jest zakończona i przekonać
się, co przyniesie przyszłość. Gdy wszystko zacina się zbiegać w jednym
punkcie, a nikt – a szczególnie jego bliscy – nie jest bezpieczny, co jeszcze
może się wydarzyć?
W sumie to zacznę od jednego zasadniczego minusa
tej serii – mój podstawowy zarzut do twórczości Tyniona – bo lepiej zacząć od
tego, czego jest mniej, czyli płaskich postaci. Ten scenarzysta już tak ma, że
nieważne o kim pisze, czy robi superhero czy autorskie projekty, choć zawiera w
postaciach wszystkie cechy, któe być powinny, robi z nich jakieś takie nijakie jednostki
bez wyrazu, bez charakteru. Jakby opisywał kogoś nie mając o nim pojęcia i nie
czując ani nie rozumiejąc kim i jaki jest. Wszyscy są więc do siebie bardzo podobni,
a ja nie potrafię się zaangażować w ich losy ani utożsamić z nimi choćby częściowo.
Na szczęście w tej serii postacie są w zasadzie
zbędne. Tu chodzi o świat, o wydarzenia i o mieszanie faktów, teorii spiskowych
i fikcji spod szyldu fantastyki i horroru. Wiadomo, gdybyśmy mieli bohaterów z
krwi i kości, byłoby jeszcze lepiej, ale seria stoi klimatem. Tym klimatem,
który tak doskonale pamiętamy ze „Z archiwum X” – klimatem legendy miejskiej, dziwacznych
teorii, spisków i wydarzeń rodem z magazynów paranormalnych. Tynion bierze tu
wszystko to, szczególnie tro, co amerykańskie, bo Ameryka spiski uwielbia,
bierze zimnowojenne lęki, które teraz ożywają na nowo, dorzuca coś od siebie i
miksuje w rzecz, którą czyta się bardzo dobrze i której nastrój potrafi
zachwycić.
A w tym spora zasługa świetnych ilustracji.
Ilustracji realistycznych, ale odpowiednio abstrakcyjnych, klimatycznych i
mających w sobie sporo szaleństwa. Wygląda to super, robi wrażenie i nie ma się
do czego przyczepić. A sama seria, choć z pewnymi drobnymi minusami, warta jest
poznania. A ten tom dodaje to i owo do mitologii, dopowiada różne kwestie i
szykuje nas na to, co nadchodzi. Tak czy tak dobrze jest, fajnie było wrócić i warto
będzie czekać na więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz