Aquaman to kolejny z bohaterów komiksowych, za
którymi nie przepadam. Właściwie to nawet jego gościnne występy w seriach,
które czytam nigdy mnie nie przekonały i jedynie jego kreacja z albumów „Liga
Sprawiedliwości: Rok pierwszy” przypadła mi do gustu. A to niewiele. Nie
sięgnąłbym więc po ten tom, gdyby nie fakt, że wyszedł spod ręki Geoffa Johnsa,
znakomitego scenarzysty, który do tej pory nawet w opowieściach o herosach,
którzy nigdy do mnie nie przemawiali (Flash, Green Lantern) zdołał pokazać coś,
co mnie kupiło. I przyznam, że jego „Aquaman” też okazał się bardzo dobrą lekturą i po
wszystkim zostaje jedynie poczucie żalu, że to jedynie jeden tom trafił na
polski rynek, a nie cała seria.
Aquaman, bohater z głębin, który ratuje Ziemię,
kiedy tylko może. Ale przecież ma też swoją dziedzinę do obrony. A co więcej teraz
pojawia się zupełnie nowe niebezpieczeństwo, pochodzące z najgłębszych odmętów. Zagrożone
jest wszystko, co Aquamanowi drogie, a walka może okazać się nie do wygrania. A
nawet jeśli, jaki będzie koszt zwycięstwa nad armią wiecznie głodnych mięsa stworzeń?
Ta seria, która swojego czasu była bestsellerem
„New York Timesa”, to rzecz, z jakiej mocno czerpali twórcy kinowego hitu. O
ile jednak film z „Aqumanaem” to dobrych nie należał, o tyle ten komiks jest udany i to bardzo. Świetna akcja, widowiskowe sceny, epickie momenty, potężni
i niebezpieczni wrogowie i udany klimat to jedno, tak samo zresztą jak dobre
tempo opowieści i ciekawa treść. Ważniejsze i lepsze okazuje się to, co obok, a
co zawsze Johnsowi wychodziło tak dobrze: strona obyczajowa.
W „Z głębin” scenarzysta duży nacisk kładzie na
ludzką i rodzinną stronę swojej opowieści. Bohaterowie są postaciami z krwi i
kości, złoszczą się, boją, przede wszystkim jednak kochają. A my współdzielimy
z nimi te odczucia, odnajdujemy w tym wszystkim cząstkę siebie i mamy ochotę towarzyszyć
im w tym wszystkim. A Mera to już w ogóle super nakreślona i pokazana. Cała reszta, z zagadką, akcją i spektakularnymi scenami,
wydaje się być otoczką, nawet jeśli wysuniętą na pierwszy plan i takie
podejście Johnsa do historii decyduje o jej jakości i sile wyrazu.
Świetne są tu również ilustracje, realistyczne,
dopracowane, pełne detali i podkreślone dobrym kolorem. I wydanie też
przedstawia się bez zarzutu. Szkoda tylko, że – jak już pisałem na wstępie – w
nasze ręce trafia tylko jeden, otwierający serię tom. Historia, którą zaczyna
tu Johns jest naprawdę intrygująca i świetna, a ciąg dalszy niestety w kolekcji
się nie ukaże. Szkoda, cieszmy się jednak z tego albumu, bo jest tego wart. I
nawet jeśli nie lubicie Aqumana, zachęcam Was do jego poznania. Możecie być pozytywnie
zaskoczeni, nawet jeśli nie jest to opowieść na miarę takich dzieł scenarzysty,
jak „Zegar zgłady”, „Flashpoint” czy „Trzech Jokerów”.
Komentarze
Prześlij komentarz