KRÓTKIE
HALLOWEEN
W końcu, wreszcie, w oczekiwaniu na „The Last
Halloween”, sięgnąłem po „Batman: The Long Halloween Special - Nightmares”,
taki zrobiony po latach epilog dla tej pierwszej, najlepszej części
legendarnego dzieła duetu Loeb / Sale. Tylko pięćdziesiąt stron, a…. No właśnie,
świetnie jest, bo niby to tylko one-shot, niby wszystko oparte na tym samym
schemacie, który doskonale już znamy, ale każdy element serii, który pokochaliśmy,
znalazł się na stronach tej historii, a twórcy wycisnęli to, co najlepsze w tej
skondensowanej formie i znaleźli czas zarówno na sensacyjno-kryminalną akcję,
jak i bardziej życiowe, emocjonalnie nasycone czy też humorystyczne momenty. I
wszystko to wyszło im naprawdę na poziomie.
Akcja rozpoczyna się na trzy tygodnie przed
Halloween, kiedy to Calendar Man zaczyna działać. Batman próbuje do niego dotrzeć,
dopadając kolejnych sługusów dokonujących dla niego licznych kradzieży cennych,
powiązanych z danymi miesiącami kamieni. Tylko w jakim celu? Jedno jest pewne –
po zabójstwach Holidaya, który odebrał Calendar Manowi jego sławę, kalendarzowy
bandzior oszalał i stał się niebezpieczniejszy, niż kiedykolwiek dotąd i trzeba
go dopaść, zanim nadejdzie święto. Tymczasem Gilda i Harvey spotykają się ze
sobą i…
Długiej, rozbudowanej fabuły w zasadzie tutaj nie
ma, ale historia wcale jej nie potrzebuje. To epilog, kryminał, ale jednak
bardziej skupiony na postaciach niż zagadce i akcji i chwała za to scenarzyście.
Bo relacje między Gildą a Harveyem zawsze były jednymi z największych elementów
serii, tak samo jak zagadka czy to jednak Gilda (uwaga spoiler!) była Holidayem,
która tu powraca. Świetnie też wykorzystał Loeb czas Halloween, szczególnie w
scenie spotkania Gordona i Batka na halloweenowe wyjście – Gacek i Robin udają,
że są przebrani za siebie samych, a Barbara wciska się z tej okazji w kostium…
Bat Girl. Niby drobiazgi dla fanów, a cieszą. Zresztą fajnie tu grają też
relacje między postaciami. A że i akcja nie zawodzi, zabawa jest po prostu
przednia.
I do tego świetnie zilustrowana. Zmarły przed dwoma
laty Tim Sale po raz ostatni pokazał jak potrafi. Ta jego kreska, trochę millerowska,
trochę własna, ze świetnym operowaniem światłem i cieniem, robi magię z
klimatem. Nie wszystko wyszło mu idealnie, czasem twarze są osobliwie wykrzywione,
ale co z tego, jak całość wpada w oko i ma niesamowity nastrój. Ten nastrój
pomaga też budować dobry kolor, okej, to nie czasy, kiedy genialny Gregory
Wright robił jeszcze lepszą robotę, podobnie, jak nawet jeszcze genialniejszy Dave
Stewart, który wybitnie dopełniał prace Sale’a, choćby w „Kapitanie Ameryce”,
ale i tak jest znakomicie i w duchu tamtych dzieł.
Więc polecam, bo warto. Nie jasko samodzielna
rzecz, choć i jako taka ma swój urok, ale jako doskonały epilog do jednej z najlepszych
opowieści o Batku w dziejach. Po ćwierć wieku autorzy wrócili i dopisali parę
zdań do temat go dzieła i okazało się, że przez te lata nic się u nich nie
zmieniło i weszli w te buty idealnie, jakby ledwie wczoraj skończyli „Długie
Halloween”, a już wiedzieli, co będzie w „Mrocznym zwycięstwie”, do którego też
się odnoszą. Żeby wszystkie komiksy o Gacku były takie, nadal czytałbym tę
serię regularnie, a nie przestał sięgać po nią kilka lat temu.
Komentarze
Prześlij komentarz