Co, jak co, ale historie
z okresu, kiedy w Pająku szalał Venom, serio były dobre. Album „Spider-Man kontra
Venom”, czyli to, co w Polsce najlepiej oddawał carrefourowski tom o tych
postaciach, znalazł się na liście 100 najlepszych opowieści graficznych w historii,
a dwa kolejne („Powrót Venoma” i „Dusze Venoma”) trafiły do dziesiątki
najlepszych „Spiderów” wydanych po polsku. No to po latach, na trzydziestolecie, nadrabiam w końcu
ten ostatni i… No i nadal bardzo fajna to rzecz. Na poły spidermanowa, na poły
dla miłośników Ghost Ridera, stanowi przyjemny crossover, który niestety w
wydaniach typu „Epic Collection” (przynajmniej tych z Pająkiem na okładce, bo w
jednym z tomów „Venoma” rzecz się znalazła) został pominięty.
Spider-Man znów chwyta
Hobgoblina, przez którego znów niemal doszło do tragedii. Szybko jednak obaj
trafiają na celownik Demogoblina i towarzyszącego mu doppelgangera. A tymczasem
Ghost Rider i Johnny Blaze polują na Dethspawny. W kanałach spotykają Venoma,
który też poszukuje morderców, kontynuując swoją wendettę przeciw złym. Wkrótce
drogi wszystkich spotykają się i…
Ten numer „Spider-Mana”
(okej, historia rozpisana jest na dwa zeszyty polskiej edycji, ale na razie
skupmy się na pierwszym z nich) był ważny. No bo to był pięćdziesiąty zeszyt, więc
jubileusz, a chyba wtedy nie było tak długiej serii w naszym kraju. Więc ekipa
z Semica wzięła się i postanowiła to uczcić. I uczciła – nie pogrubionym
numerem, ale za to z hologramem na okładce (w oryginale stworzony został dla
#365 numeru „Amazing Spider-Mana”, wydanego na 30-lecie serii – swoją drogą po
polsku były dwa różne hologramy do wyboru / zebrania). No i z historią, która miała
być czymś niezwykłym, więc postanowiono na crossover dwóch serii – „Web of
Spider-Man” i „Ghost Rider/Blaze: Spirits Of Vengeance”. Efekt?
No zapada to w pamięć. Głównie
graficznie, kiedy za robotę bierze się Kubret, No gość po prostu to czuje, wie,
jak zrobić nastrojową rzecz i potrafi operować klimatem. Ale wiadomo, dwie
serie się tu spotykają, a więc połowa w wykonaniu Saviuka niczego nie rwie. Jest
nieco za kolorowo i za cartoonowo, bo całość ma dość mroczną fabułę, jak na „Spidera”,
ale nie jest też źle. A ta całość – mówię tu już o obu numerach – to trochę
taki „Świt synów nocy”, ale z niezłym wykorzystaniem Venoma. Ogólnie tamte lata
lubiły mroczniejsze tony i taki nastrój i dlatego dobrze mi wchodzą, a tu
jeszcze mamy konkretną akcję i sporo odniesień. Zresztą ta historia dzieje się
bezpośrednio po „Świcie synów nocy”, co warto pamiętać.
Dużo bohaterów, dużo
wrogów, dużo akcji i świetne od strony graficznej wykonanie (Kubert znakomicie
operuje światłem i cieniem, ma fajne ujęcia i widowiskowe sceny, a przy okazji
to, jak rysuje Venoma, robi wrażenie, Saviuk zaś ma w sobie coś z uroku
kiczowatego oldschoolu) to gwarant sukcesu. Może ja bym tego w dziesiątce
Pajęczaków nie umieścił, ale jednak nadal dobra rzecz, która miło się
zestarzała. No i czy trzeba czegoś więcej?




Komentarze
Prześlij komentarz