Todd McFarlane's Spawn, serial (DVD)

POMIOT ANIMOWANY

 

Od paru lat, paru długich lat, mówi się o kolejnej adaptacji „Spawna”. Na chwilę obecną film ma trafić do kin w 2026 roku, ma nosić tytuł „King Spawn”, a w głównego bohatera wcielić ma się – co zapowiadane jest od jakichś siedmiu lat – Jamie Foxx. Czyli zapowiada się spoko, ale zapowiada już tak długo, że wiary w projekt nie pokładam. Ale zanim film się pojawi, jeśli się pojawi, warto pamiętać, że „Spawn” ekranizowany już był. Raz w dość przeciętnym, choć mającym parę niezłych scen filmie z 1997 roku, któremu budżet rzędu 40 milionów dolarów nie wystarczył na odpowiednie efekty specjalne, których film wymagał. Powstała kolorowa robota w stylu „Batków” kontynuujących Burtona, a nie o to chodziło. Druga adaptacja pojawiła się w tym samym czasie, w formie serialu animowanego i tu już twórcy odwalili kawał doskonałej roboty, która do dziś robi wielkie wrażenie. A nawet większe niż kiedyś, patrząc na to, jak wyglądają współczesne kreskówki. Tak wizualnie, jak i fabularnie.

 

Ale najpierw parę słów o fabule. Więc tak: na ulicach Nowego Jorku pojawia się zamaskowana postać w pelerynie. Nie wie, kim jest, ma jedynie mgliste wspomnienia śmierci i pewnej kobiety, Wandy. Spawn, bo tak się teraz nazywa, zamieszkując wśród bezdomnych jednego z zaułków, staje się ich mimowolnym obrońcą. Ale jednocześnie działa, by odkryć prawdę o sobie, o tym, kim się stał i jaki cel temu przyświecał…

 

Rok 1997 to był specyficzny rok dla „Spawna” i komiksowych ekranizacji w ogóle. Jednocześnie powstały dwie ekranowe wersje przygód tego bohatera – jedna zaliczana do najgorszych adaptacji komiksu, druga uważana za jedną z najlepszych, acz nigdy niedokończona. Tą kiepścizną (choć dla mnie to takie guilty pleasure, ale o tym innym razem) była kinówka, tym, co docenione był animowany serial zrobiony w duchu „Batman: The Animates Series”. Z tym, że „Spawn” nie był dla młodych, nie dla dzieci. Animacja z pewnym lookiem kojarzącym się ze „Scooby Doo” była cartoonowa, prosta, ale szła w mrok, w krew lejącą się z ekranu i kontrowersje. Palenie się żywcem? Pedofil morderca? Gość rozrywający ludzi na kawałki? Strzelaniny? Trupy? Śledztwa? Horror? Piekielne stwory? Erotyka? Wszystko to tu jest, pomieszane z wątkami psychologicznymi, religijnymi, depresyjnymi… No nie dla dzieciaków to, choć na pierwszy rzut oka może tak wyglądać.

 


I właśnie takie dorosłe podejście robi ten serial. To i ten klimat, nastrój brudnych, nowojorskich zaułków, jak z kina lat 80.. Fabuła też jest udana, kwintesencja serii komiksowej, nieco ściśnięta i pozmieniania – już na samym początku dostajemy wątki z zeszytów 16-18, jednej z moich ulubionych fabuł, choć tu na tym etapie wykorzystanej jedynie fragmentarycznie – ale dość wiernie opowiedziana. Problem w tym, że niedokończona. Miał być czwarty sezon, wrócić miała Angela, mszcząc się za Jade, Chapelle miał uciec, Spawn spotkać dziewczynę, z którą się zaprzyjaźni, a Twitch pomagać kobiecie ratować córkę, tak między innymi, ale niestety rzecz skończyła się po trzech sezonach, czyli zaledwie 18 odcinkach, z otartymi wątkami, rozgrzebanymi pomysłami i rozbudzonymi nadziejami. A szkoda, bo już na tym etapie seria zbliżała się do setnego zeszytu, oferując moment, gdzie można by to fajnie było domknąć, adaptując komiksowe fabuły.

 


Ale te osiemnaście epizodów, które zostały, jednak zadowala i to bardzo. Ma parę niezapomnianych fabuł, ma ten mrok, ten feeling, ma też całkiem niegłupie drugie dno, choć, wiadomo, stawia na to, co bardziej nośne i atrakcyjne dla przeciętnego widza. Z minusów, poza tym urwaniem serialu bez ciągu dalszego, wspomnieć wypada w zasadzie drobiazg w postaci dubbingu. Tu mamy parę gwiazd, nie przeczę, bo Jennifer Jason Leigh, bo Robert Forster, James Hong czy Eric Roberts, ale np. Keith David, czyli serialowy Al / Spawn nie uciąga do końca swojej roli. Kiedy mówi cicho, beznamiętnie, jeszcze jest fajnie, ale gdy musi modulować swój głos, żeby mrocznym tonem wyrazić emocje targające bohaterem, no to już niestety zgrzyta i strasznie sztywno, sztucznie wypada. Nie zmienia to jednak faktu, że serial świetny jest i warto po niego sięgnąć. Nie wiem, jak w streamingu, ale na nośnikach kina domowego da się to dorwać i to w dwóch wersjach – jako serial, ale i jako sezony skompilowane w filmy, nieco pocięte, przemontowane, ale nadal fajne.

Komentarze