HARDA HEROINA,
TYTUS NA STERYDACH I CWANIAK
Różnie potoczyły się losy komikisarzy po
„Produkcie”. Jedni zrobili kariery w kraju (Śledziu, KRL, Minkiewiczowie), inni
za granicą (Pawlak), jeszcze inni porzucili komiks, by wejść do branży
filmowej, growej czy po prostu pozostać ilustratorami, ale już nie opowieści
graficznych itp., itd. I z tych, którzy komiks porzucili, najbardziej żal mi
Filipa Myszkowskiego, bo uwielbiałem jego robotę, szczególnie graficznie, a
„Emilia, Tank i Profesor”, jego opus magnum w zasadzie (choć pewnie
powiedziałby, że tym jest „LoboBezból”) to w ogóle była moja bajka i jedna z
ulubionych produktowych serii. Fajnie, że chłopina się teraz realizuje w tym,
co lubi, że maluje, projektuje tatuaże i na desce sobie popyla, wrzucając nawet
filmiki do sieci, acz mi osobiście żal, że nowych komiksów nie ma (okej, liczę,
że może jednak udzieli się na tym polu w „Produkcie #24”, ale poczekamy,
zobaczymy). A powrót do przeszłości, do „ETiP”, tylko przypomniał mi, jak sporo
komiksowo – szczególnie graficznie – straciło z odejściem Lepska z branży.
Emilia, Tank i Profesor. Czyli harda heroina, Tytus
na sterydach i cwaniak. Czyli ekipa, której nie straszne właściwie nic, więc
imają się różnych zajęć, pokonując mniej lub bardziej paranormalnych wrogów i rozbijając
się po świecie wymyślnymi machinami. A czasem i walcząc między sobą.
Męska to seria. Samcza. A jednak podana z cholernym
urokiem. Myszkowski, Myszko, Lepsko, jak zwał, tak zwał, zrobił tutaj serię
kipiącą młodzieńczą energią. Może od młodego faceta dla młodych facetów, którzy
lubią seksowne waleczne i pyskate dziewoje oklepujące wrogów gigabronią w towarzystwie
mniej lub bardziej napakowanych samców, którzy potrafią zrobić z siebie
totalnych idiotów, ale w sumie i płeć piękna też by mogła znaleźć tu coś dla
siebie. A ci bohaterowie wtłoczeni są w akcje z jednej strony komediowe, z
drugiej podlane solidną dawką sensacji i fantastyki, z horrorem włącznie.
Więc w serii się dzieje. Sporo, szybko, bo wiadomo,
epizody, jak to epizody, gigantycznych rozmiarów nie są, a i zdarzają się zamknięte
na kilku tylko stronach, a przy okazji wulgarnie. Humor fizjologiczny, trochę
krwi, trochę przemocy, trochę erotyki, czasem z wtórnością, jak motyw zamiany
ciał, a czasem w bardziej odkrywczej formie. Widać, jak w serii Myszkowski
rozwija się i jako scenarzysta (idąc z czasem w dłuższe, ciekawsze fabuły), i
jako rysownik (zaczyna mocno inspirując się Frankiem Millerem z okresu „Sin
City” i, nieco mniej, Mike’iem Mignolą, podlanymi mocno Simonem Bisleyem, by w
końcu wykształcić własny styl). A rysunki, które nam serwuje, szczególnie te w
najlepszym okresie, pełne są detali, choć i prostoty, iście mangowej dynamiki,
klimatu i fajnej, cartoonowej, wyrazistej roboty. A no i jeszcze jak Lepsko
potrafił zaserwować nam fajne, malowane okładki… No tu Biz pełną gębą, ale z własnym
myszkowskim sznytem.
Fajnie się to czytało, fajnie oglądało. Co ważne,
kiedy „Produkt” upadł, Myszkowski z „ETiP” rzucił się na albumową głęboką wodę,
serwując nam najpierw przeznaczony dla dzieci (serio) tom „Eryk: Ostatni
Szrama”, a potem jego skierowaną już do dorosłych kontynuacja i w obu
przypadkach było fajnie. Ale, niestety, na tym się skończyło (przynajmniej dla
Emilii i grupy, bo jeszcze potem Lepsko wszedł w buty po Śledziu o pociągnął
dalej jego serię „Zefir” dla „MixKomiks”, ale to już inna bajka), a szkoda. Po
latach nie liczę, że Myszkowski wróci i zrobi jeszcze nowe historii (no może
coś dla „Produktu”, kto wie), bo, jak kiedyś z nim gadałem, nie jest już tamtym
Lepskiem, który to stworzył, który przelał w postacie tamtego siebie i teraz
nawet ich nie lubi, ale jakiś zbiorczak? Coś wątpię, ale pomarzyć można. W
końcu seria ukazywała się nie tylko w „P”, więc ci, którzy ograniczali się z
czytaniem tylko do tego magazynu, wszystkich epizodów nie poznali. A taki
tomik, wydany jak „Osiedle Swoboda”, to byłoby coś.
Komentarze
Prześlij komentarz