The Amazing Spider-Man 8/1998: Proces Petera Parkera, cz. I i II: The Opening Statemnents / Judgment at Bedlam – J. M. De Matteis, Todd Dezago, Roy Burdine, Mark Bagley

MOWA POCZĄTKOWA

 

„Saga klonów” wkracza w decydującą fazę, gdy wszystkie dotychczas zawiązane wątki zaczynają znajdować swój finał. Przynajmniej pozornie, bo kto ma w temacie jakąś wiedzę, wie, że rzecz jakże daleka jest od zakończenia, a widoczna na stronach serii stabilizacja i wiązanie luźnych nitek  fabularnych jest jedynie zagrywką, mającą domknąć pewien rozdział i wprowadzić do domykania kolejnych, które jednocześnie będą otwierać się na nowe i ciągnąc dalej ten wóz. Ale wszystko to czyta się naprawdę przyzwoicie, momentami wręcz dobrze i dobrze wprowadza w ten pseudo finał.

 

Zaczyna się proces, w którym Peter oskarżony jest o morderstwo. Ale prawdziwie chora rozprawa czeka nie jego, a Spider-Mana, który stanie się oskarżonym w iście morderczym procesie!

Gdy Ben Reily udając Parkera staje przed sądem, Peter stara się odnaleźć Kaine’a. Gdy ten się w końcu pojawia, nie tylko Pająk chce go dopaść: Raven i Stunner mają swoje priorytety odnośnie mordercy. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy Judasz Podróżnik przygotowuje sąd na Spiderem, gdzie rolę oskarżyciela pełni Carnage. W całym tym szaleństwie, obrońcą Pajęczaka zostaje Kaine, a ławą przysięgłych stają się pacjenci Ravencroft ze Shriek na czele… Czy ze spotkania z takim sądem można ujść żywym?


Jak widać twórcy tego zeszytu nie żałowali nam wątków i szaleństwa, wracając swoją opowieścią niemalże do samych początków „Sagi klonów”, ale mimo iż akcja pędzi niemal na złamanie karku, jest bez rewelacji. Nieźle, naprawdę przyzwoicie, jak już pisałem, ale niestety jednocześnie całość wydaje się naciągana. I o dziwo stonowana. Bo chociaż twórcy starają się, jak mogą, szybko okazuje się, że szaleństwo, jak i sam finał, jest jedynie pozorne i zaczyna go brakować.



I brakuje też czegoś ponad. Bo momentami aż prosiło się o wzmocnienie psychologii, która na początku „Clone Sagi” była tak bardzo udana. Za to świetnie wypada sam klimat całości. Owszem, na początku rysunki i kolor wiele psują, ale w drugiej części zeszytu rzecz staje się autentycznie świetna, urzekającą i przykuwająca spojrzenie. I chociaż nie wszystko wyszło tu tak dobrze, jakby mogło, warto ten numer „Pająka” poznać. Mimo upływu lat wciąż ma swój niezaprzeczalny urok.

Komentarze