Amazing Spider-Man #13: Królewski okup – Nick Spencer, Roge Antonio, Patrick Gleason, Federico Vicentini
TANI
OKUP
Nowy „Spider”, trzynasty już Spencera, to kolejny
taki sam komiks, jak dwanaście poprzednich. Z tym, że znacznie słabszy od
ostatnich jakichś dwóch numerów. Jego największym plusem jest to, że jeszcze
tylko dwa tomy i run Spencera dobiegnie końca, choć nie wiem, czy to taki plus,
skoro potem lepiej nie będzie, a dla niektórych wręcz zbędzie gorzej. Ale na
razie mamy „Królewski okup”, który wieje nudą, mimo ciągłej akcji i wypada
przeciętnie, by nie rzec słabo, z typowymi dla Spencera, wtórnymi i kiepsko
poprowadzonymi pomysłami i coraz słabszą szatą graficzną.
Peter musi zarobić, brakuje mu kasy, nie ma
pomysłu, więc ostatecznie zgadza się za bycie pająkiem medialnym. W skrócie:
dostaje nowy kostium, a to, co robi, jego oczami, choć z pewnym opóźnieniem,
widzą widzowie. Na dodatek przy okazji rzuca pozdrowieniami, żartami
wymyślonymi przez odbiorców i… no i reklamuje produkty. Czy długo zdoła znosić
taki stan rzeczy?
Tymczasem Kingpin chce zająć się Bumerangiem, który
wraz ze Spiderem poskładał tablicę linii życia. A na niej Kingpin chciałby
położyć swoje łapy. Wszystko to powoli prowadzi do iście totalnej wojny
półświatka Nowego Jorku. A Spider będzie musiał skrzyknąć kumpli, by miasto nie
pogrążyło się w chaosie totalnym…
I taki chaos trochę panuje na stronach tomu. Nie
jest to jednak chaos wynikający ze złożonej, skomplikowanej fabuły – wręcz
przeciwnie, bo ta jest bardzo prosta i niewymagająca – a z tego, że Spencer
chce za dużo. Z jednej strony stara się pokazać wątki obyczajowe, dotyczące różnych
postaci, bo nie tylko Petera i to byłoby spoko, gdyby umiał coś z nich
wycisnąć, ale robi sztampę. Z drugiej stawia na sensacyjną akcję pomieszaną z
superhero, gdzie wciska spor wrogów i sojuszników, ale w sumie wszystko to
wydaje się zbędne i nijakie, choć miało być epickie, dynamiczne i widowiskowe.
Oczywiście dalej nie zapomina wątku Kindreda, ale ten już nie ma znaczenia, choć
Spencer stara się jeszcze go podtrzymywać.
Do tego wszystkiego dorzuca komedię, kiepskie
żarty, które w ostatnich tomach stonował, ale teraz jakby sobie o nich
przypomniał i znów je nam wciska, czym psuje opowieść. Do tego wszystko to jest
wtórne, jakby zrobione z tęsknoty za czasami, kiedy Peter nosił kiczowate
technostroje, dawał swoiste występy i zdobywał popularność. Jedno mu oddam –
wziął masę rzeczy, które lubię, postacie, które też mi pasują i parę innych
elementów i udało mu się je tak bardzo skiepścić, że ciężko się to czyta. Do
tego rzecz jest jeszcze średni orysowana, te grafiki, w większości cartoonowe,
przesadzone, przerysowane, zbyt kolorowe, ale bez wyrazu nie robią wrażenia.
Męczące są, a sporadyczne fajne momenty jedynie podkreślają bylejakość całej
reszty.
W skrócie: tylko dla wiernych fanów, do których ja
się niestety zaliczam. Przeczytać się od biedy da, ale w zasadzie po co? Te
wszystkie rzeczy, od nowych kostiumów, przez brylowanie w mediach, po wątek z
tablicą już były nie raz i w o wiele lepszym wykonaniu. To, co tu mamy, to
niestety tania – jakościowo, bo nie cenowo – powtórka z rozrywki, obok której
możecie śmiało przejść obojętnie, jeśli nie jesteście zagorzałymi miłośnikami
postaci, którzy za cel obrali przeczytanie wszystkiego z Pajęczakiem.
Komentarze
Prześlij komentarz