Star Wars Komiks #2/2017: Darth Vader. Wojna o Shu-Torun – Kieron Gillen, James Robinson, Salvador Larroca, Tonny Harris, Leinil Francis Yu
ROZPIERDUCHA
MIECZEM ŚWIETLNYM
Kolejny komiks z kupki wstydu, który przeleżał niemal
osiem lat, zanim doczekał się na swoją kolej. Wyszło nieco lepiej, niż w
przypadku poprzedniego numeru, ale wraz, jak to „Star Wars”, pretekstowa,
wtórna fabuła. In plus, że Gillen, który ma w zwyczaju gadać w komiksach dużo i
bez znaczenia, tu wie chociaż, że nie ma to sensu, więc zamiast gada, daje się
bohaterowi bić i niszczyć. Więc szybko się to czyta, bezrefleksyjnie, ale i bez
większej nudy. Acz po wszystkim zostaje wrażenie, że to wszystko było po nic,
nic z tego nie wynikło i nic ciekawego na nas nie czeka. Najlepiej wypada więc
dodatkowy komiks, już nie od Gillena, pokazujący skąd C3PO miał swoją czerwoną
rękę. Ale po kolei.
Wojna o Shu-Torun składa się z dwóch etapów.
Pierwszym jest solowa historia, w którj Vader trafia na tytułową planetę, gdzie
lokalna władza nie wypełnia kontyngentów. Oczywiście wszystko okazuje się pułapką,
więc… No tak, pora wyjąć miecz i zrobić rozpierduchę.
Druga historia, tym razem główna, po zmianie władzy
na Shu-Torun dochodzi do buntów baronów. Vader zostaje wysłany z pomocą,
oczywiście znów czeka na niego pułapka i znów będzie musiał wyjać miecz i
zrobić rozpierduchę, żeby pokazać kto tu rządzi.
Wreszcie trzecia historia to opowieść o tym, jak
C3PO i kilku androidów pojmało androida wroga i musi przeprawić się przez
niegościnny teren, po tym, jak ich statek uległ katastrofie. A ta wyprawa
stanie się przyczynkiem do rozważań na temat moralności, świadomości i życia.
„Wojna o Shu-Torun” to kolejny starwarsowy
przeciętniak, który nie ma do zaoferowania nic poza szatą graficzną i
postaciami złych droidów – droidów psychopatów, którzy chcą zabijać ludzi,
męczyć ich a ich krwią napędzać maszyny, podczas gdy inne droidy traktują nieco
bardziej humanitarnie. Ale tylko nieco. To się autorowi udało, reszta to po
prostu taka nawalanka z mieczem świetlnym w łapie. Fajne rysunki sprawiają, że
bywa widowiskowo i ogólnie sympatycznie wygląda, ale fabularnie nie ma w tej
akcji nic ciekawego, nawet zagadka co z Aphrą nijak mnie nie ciekawiła. Dobrze
więc, że to już prawie finał tej serii.
Za to pozytywnie zaskoczył mnie nieco filozofujący
dodatek z androidami napisany przez Robinsona. Gość od „Starmana” i „Złotej
Ery” pokazał nam kolosalną różnicę poziomów między nim a Gillenem – obaj
zrobili w zasadzie historie o niczym, w obu są zmagania, ale Robinson pokazał
ile można z tego wycisnąć i jak po prostu zrobić całkiem dobry komiks w stylu
„Star Wars Tales”, a nie jedynie graficznie przyjemną wydmuszkę. I dla niego
warto, warto dla tych kilku scen ze złymi droidami w głównej historii. Ale całą
resztę można było sobie darować.
Komentarze
Prześlij komentarz