X-Men. Punkty zwrotne: Plan X-terminacji - Chris Claremont, Louise Simonson, Jim Lee, Rob Liefeld, Rick Leonardi, Marc Silvestri, Jon Bogdanove, Guang Yap, John Caponigro

DEATH OF X

 

Tak się złożyło, że kiedy ta historia wychodziła na polskim rynku w maju 2024     roku, świętowaliśmy akurat trzydziestolecie pierwszego jej wydania (wydawnictwo TM-Semic zaserwowało nam ją w kwietniu i maju 1994 roku, wydawnictwo „TM-Semic”). Trzy dekady jednak przyszło nam czekać na moment, w którym mogliśmy cieszyć się nie tylko zbiorczą edycją, ale przede wszystkim pełną. Ale czekać było warto. Plan X-Terminacji, czy jak chce tego oryginał X-Tinction Agenda, to jedna z bardziej znanych, ważnych i przy okazji jedna z najlepszych xmenowych opowieści w ogóle. Szkoda tylko, że nie wychodzi to wszystko u nas bardziej w wersji Epic Collcetion, bo mamy tu przecież wybrane fabuły, a zatem wątki dla nich istotne, ale dziejące się pomiędzy tomami, zostają nam jedynie streszczone (coś, jak to bywało w WKKM), a jednak są na tyle ciekawe, że chciałoby się poznać je w całości. Co nie zmienia faktu, że frajda z lektury tego albumu jest naprawdę wielka.


Akcja tomu podzielona została w zasadzie na dwie części. Dwie odmienne, uzupełniające się opowieść. 

Pierwsza z nich, zbierająca numery dziejące się przed Inferno - i do niego wprowadzające - opowiada o Genoshy, państewku u wybrzeży Afryki, które dzięki zniewoleniu mutantów i pozbawieniu ich praw, zmieniło się w raj. Raj dla ludzi. Dlatego też polują na mutanty, dostosowują je do swoich celów i wykorzystują, jak się tylko da. Problem zaczyna się, kiedy w łapy służb Genoshy wpada też Madelyne. X-Men ruszają na ratunek, a to co spotka tam Wolviego i Rogue, wywoła w nich iście morderczy szał...

Druga historia, tytułowa, to opowieść o zemście władz Genoshy, które chcą rozliczyć mutantów. Chcieliby w tym pomocy władz, ale są gotowi na wszystko, byle osiągnąć swoje cele. X-Men, New Mutants i X-Factor trafiają w sam środek śmiertelnie niebezpiecznych wydarzeń, za którymi nie mają jeszcze pojęcia, kto stoi...


TM-Semic wydając tę opowieść zrobił to, co zawsze - pociął opowieść niemiłosiernie. Z zebranych tu trzynastu zeszytów tam pojawiło się bodajże cztery (nie mam możliwości teraz tego sprawdzić, ale każdy numer X-Men zawierał od jednego do dwóch zeszytów oryginalnego wydania), więc nawet skupiając się jedynie na głównej opowieści, rozpisanej na dziewięć części, to, co nas czekało, zostało okrojone o ponad połowę. A to opowieść, którą czytać należy w całości, która ma rozmach i tym rozmachem musi się wykazać. Ale też i posiada wiele świetnych, mocnych pomysłów (początkowe sceny z Rogue, łączenie stroju ze skórą etc.), mnóstwo dynamiki, widowiskowości i tę pewną telenowelową nutę, gdzie mnóstwo bohaterów, bogactwo relacji między nimi i rzeczy, które ich spotykały.

 


Fabuła jest tu autentycznie świetna, z masą pomysłów, fajnym podejściem do postaci i dobrym wyczuciem wszystkiego: szczególnie ta część pisana przez Claremonta. Uwielbiam to, jak w tamtych latach ta seria obfitowała w mnóstwo wydarzeń, zwrotów akcji, mocnych momentów i pewnej takiej dzikości, agresji nawet. Jest tu też kilka ważkich kwestii, kilka momentów zrobionych pod rozwagę, ale króluje świetna akcja, a tą najlepiej pokazują ilustracje. Ilustracje będące prawdziwym mistrzostwem, nie tylko swoich czasów. Jim Lee czy Marc Silvestri byli wielcy, szczególnie ten pierwszy. Ich rysunki to masa detali, dynamiki, seksownych kobiet, twardych facetów, znakomitego klimatu, sporej dozy dziwności - w końcu rzecz mówi o odmieńcach, często także od strony fizycznej - i tej brutalności, agresji, które potrafią wywołać emocje. Plus smaczki pokroju podebrania pewnej postaci Millerowi z Powrotu Mrocznego Rycerza. Dla mnie piękna sprawa. Choć co bym zmienił, a raczej nieco poprawił, to przekład.

 

Teraz zostaje mi jeszcze wrócić do wydanej właśnie Pieśni Egzekutora. TM-Semic kiedyś mocno jej nie pociął, ale też i nie pozwolił nam cieszyć się nią tak, jak należy. Bo, szczególnie momenty z rysunkami Kuberta, to perełka równie dobra, jak robota Jima Lee, a i historia, mimo iż bez Claremonta, to kawał dobrej roboty, więc... No ale to już temat na inny czas. Podobnie, jak to, że zaraz po wydarzeniach tej serii, w New Mutants #98 debiutował Deadpool, więc komu mało wrażeń, może polecieć dalej z Najemnikiem z Nawijką z Klasyki Marvela.

Komentarze