Martha Washington: Jej życie i czasy, wiek XXI, tom 2 – Frank Miller, Dave Gibbons

WOJNA I ŚMIERĆ

 

Drugi tom „Marthy Wshington”. No miałem obawy, bo pierwsza część zawierała przede wszystkim tę główną opowieść o niej, to, co w serii najlepsze, a na pewno najpiękniej zilustrowane. Drugi to zbiór różnych historii tworzonych przez lata – od 1994 do 2007 roku – czasem dłuższych, czasem krótszych, ale o dziwo rzecz trzyma dobry poziom. jest nieco słabsza od poprzedniego tomu – dużo słabsza, jeśli chodzi o kolor – ale jednocześnie satysfakcjonuje, choć tym razem więcej jest akcji, więcej stawiania na to, co widowiskowe i epickie, więc i więcej jest walk, więcej wybuchów, a przede wszystkim więcej tu pójścia w klasyczne SF: kosmos, dinozaury, inne rasy… Są też nawiązania do innych komiksów Millera (w poprzednim mieliśmy puszczenie oka do fanów „Hard Boiled”, ale dość subtelne, tu już na całego rzecz łączy się z „Big Boyem i Rustym Robochłopcem”) i nie tylko. Jest więc nieco inaczej, jest mniej przyziemnie, nieco też słabiej, ale nadal jest bardzo dobrze i nadal warto.

 

Akcja zabiera nas do roku 2014. Trwa druga wojna domowa w Ameryce, Martha Washington działa na froncie, jej bliscy zginęli, a ona sama wie coraz mniej o tym, co się dzieje i o co w tym wszystkim w zasadzie chodzi. Do tego wśród walczących szerzą się plotki o duchach, które widywane są w miejscach walk. Poważnie ranna na froncie, oddana pod opiekę Naczelnego Chirurga, którego sama zabiła, Martha znów będzie musiała zawalczyć o wszystko. I udać się do samego centrum największe skażenia, by odkryć prawdę o tym, co się dzieje…

Na tym jednak nie koniec, bo kolejne misje rzucą ją w podróż poza Ziemię. Tam czeka na nią konfrontacja ze zbuntowaną sztuczną inteligencją, kolejna walka o własną tożsamość, ale i odkrycie tajemnic wszechświata.

 

Imponujące, jak na dziewczynę z dzielnicy biedoty, która nie miała przed sobą żadnej przyszłości. Miller i Gibbons tę serię tworzyli przez siedemnaście lat, ale do końca zdołali zachować dobry poziom, choć wcale nie musiało tak być, bo sam finał, wydany już w roku 2007, na dodatek po dekadzie przerwy, pochodzi z okresu, kiedy Miller nie tylko robił coraz mniej i odchodził od komiksu, na rzecz kina, ale i coraz bardziej zawodził („DK2”). A jednak z Marthą się udało. Większość tego tomu to jednak rzeczy z lat 1994-1997, przesycone bardziej, niż dotychczas, inspiracjami czerpanymi ze wszystkich stron. Miller pierwszą z miniserii, „Martha Washington idzie na wojnę” napisał pod wpływem powieści „Atlas zbuntowany” i to mocno czuć (swoją drogą w komiksie nazwisko autorki błędnie pisane jest jako Ann Raynd, zamiast Ayn Rand). Ale jednocześnie Miller wypełnia to wszystko elementami typowymi dla siebie, nadal więc mamy telepatów (z miejsca kojarzy się to z „Akirą”), mamy odniesienia do samurajów i kodeksu, mamy mangowe elementy (nie powiecie mi, że Harmony nie przypomina Wam konceptu Zalem z „Battle Angel Alita”) etc. Potem wszystko to zaczyna iść w jeszcze innym kierunku, czerpiąc z klasyki SF, powieści Clarke’a i jemu podobnych gigantów gatunku, a nawet puszcza oko do czytelników „Silver Surfera”. I, o dziwo, fajnie to wypada. Może dlatego, że ja taką oldschoolowy fantastykę lubię?

 

Czasem, owszem, szkoda jest, że zniknął gdzieś ten bardziej przyziemny element, że komiks dogonił czasy przyszłości, o których opowiadał i przeszedł przemianę w coś bardziej nowoczesnego i dynamicznego. Coś, co wyprzedzi czasy – przynajmniej te dogonione. Fabularnie jest jednak dobrze, dynamika w wykonaniu Millera ma swój urok, snute przez niego wojenne epizody kojarzą się nieco z tymi, jakie oferować potrafił nam Ennis – tu i tam jest brutalnie, jest satyrycznie, jest z napiętnowaniem polityki i bezsensu wojny, ale jest też i z pewnym patosem, wartościami. Czyta się to dobrze (chociaż, od strony technicznej, w drugiej miniserii specyficzne wypełnianie dymków tekstem bywa męczące – duża czcionka, brak przestrzeni etc.), są emocje, jest też nad czym się pochylić. No i całość jest przy okazji rzeczą zamkniętą, opowiedzianą od wyraźnego początku do równie wyraźnego końca, więc niczego więcej tu nie trzeba.

 


Szkoda tylko, że graficznie rzecz jest rozdarta. Bo rysunki Gibbonsa są dobre, jak zawsze, czysta kreska, dynamika, niezły klimat (plus ostatni zeszyt drugiej miniserii to rzecz pod wpływem „300” Millera narysowana na rozkładówkach, dzięki czemu zyskuje jeszcze więcej widowiskowości), ale kolor… No jeszcze tam, gdzie komputerowych fajerwerków  nie ma zbyt wiele wypada to nieźle, choć o kilka poziomów gorzej, niż ręcznie malowane plansze w poprzednim tomie, ale tam, gdzie kolorysta dodaje komputerowo drzewa, desenie i tym podobne efekty, wali to po oczach bezdusznością, sztucznością i po prostu kiepścizną. A jest tego dużo. Szkoda. Na szczęście da się jeszcze przymknąć na to oko i cieszyć się całą opowieścią. A jest czym. Podobnie zresztą, jak wydaniem, bo w dwóch tomach mamy nie tylko wszystkie komiksy o Marcie, ale i masę dodatków: szkice, czarnobiałe wersje niektórych historii, niewykorzystane albo wykorzystane materiały czy grafiki promocyjne, drukowane choćby na torbach czy koszulkach (Martha razem z Marvem z Sin City, fragmenty „Do piekła i z powrotem”, gdzie się pojawiła czy grafiki zbierające wszystkich bohaterów z magazynu, w którym się pojawiała – jest więc obok Hellboya – mamy tu nawet grafikę Mignoli – czy Aliena). Jest też sporo tekstów zza kulis – Miller mało się tu udziela, większość słów od niego (jeśli nie wszystkie) pochodzi ze starych wydań, resztę dopisał Gibbons na potrzeby omnibusa i przedruk tego wszystkiego mamy tutaj, co fajnie pokazuje nam proces twórczy i zmiany zachodzące w samej opowieści. A no i mamy też trochę o samych twórcach.

 

Jak poprzedni tom, tak i ten to rzecz warta uwagi. Niekoniecznie jednak, jak już pisałem przy okazji poprzedniego tomu, w tej cenie, jaką mieliśmy na premierę (jeśli internetowe przeliczniki wartości pieniądza się nie mylą, to dziś za te 2 tomy musielibyśmy zapłacić ok 380 zł…). Przydałoby się więc wznowienie, w normalnej cenie, w jednym tomie. Czy będzie? Wątpię, nie jest to najsłynniejsze dzieło Millera, ale jednocześnie to wciąż jeden z jego najlepszych komiksów. z fajnie nakreśloną bohaterką, dobrze pokazaną wielką polityką, dla której człowiek się nie liczy i z bardzo ładnie oddanym klasyce SF hołdem. Mnie to kupuje.

Komentarze