HISTORIA
NIESPEŁNIONA
Pamiętam, jak ten komiks wpadł w moje ręce
przypadkiem dziesięć lat temu – wtedy biały kruk, niewznawiany, niedostępny
nigdzie do kupna, a tu nagle ląduje mi w dłoniach, ocalony właściwie przed
wyrzuceniem, zniszczeniem. Nie znałem go wcześniej, nie pamiętam czy w ogóle o
nim słyszałem, choć akurat w komiksach siedziałem mocno odkąd tylko pamiętam,
bo mimo dwóch świetnych twórców, którzy za niego odpowiadali, jakoś gigantyczną
sławą się nie cieszył. I w sumie nie ma się co dziwić, bo ani to Dufaux u
szczytu formy, ani Baranowski jakiego znamy i cenimy. Czym zatem jest ta cała „Historia
wyssana z sopla lodu”? W zasadzie ciekawostką do odhaczenia dla miłośników
komiksów europejskich, fabularnie do bólu typowa, graficznie dość nieporadna,
bo kreska naszego rodaka do realistycznych rzeczy się nie nadaje. Acz nadal
całkiem sympatyczna, choć na tle masy lepszych komiksów fantasy, po prostu
przepada.
Płochaczki to przesympatyczne stworzonka, które nie
mają lekko, bowiem stanowią lokalny przysmak. Przeciwko takiemu ich traktowaniu
sprzeciwiają się Juka, syn handlarza stworzonkami, i księżniczka Olea. Tak zaczyna
się ich wspólna przygoda, która może wszystko odmienić, ale czy tak
rzeczywiście się stanie?
Po takich twórcach wiele się spodziewałem, wiele
oczekiwałem. Bo Jean Dufaux to twórca, który pokazał nam, że umie różnie, ale
najlepiej wychodzi mu to, co fantasy albo quasi-historyczne, jak „Skarga
utraconych ziem” chociażby. A Baranowski, każdy wie, „Antresolka profesorka
Nerwosolka”, „Orient Man” i te sprawy, to może i rzeczy specyficzne w swej absurdalności,
ale właśnie tym zachwycające. A że obaj potrafią robić rzeczy przygodowe, z
akcją, z klimatem, spodziewałem się czegoś naprawdę dobrego. Porywającego. A
otrzymałem album dość przeciętny, o źle zrobionym zakończeniu, nieudolnie
rozłożonych akcentach i średnich pomysłach.
Ogólnie czyta się to szybko i lekko, ale niewiele z
tego wynika. Taka tam historyjka, jakich wiele, prosta, niewymagająca. Myślałem,
że Dufaux biorąc kogoś takiego, jak Baranowski do współpracy (albo wydawca wybierając
go, nie wiem, jak to tam było), dobrał go ze względu na fakt, że historia
będzie bardziej zakręcona, mniej typowa, może dziecięca, może satyryczna, ale
nie. Wzięli artystę, który nie potrafi typowo i realistycznie do historii,
która powinna być zilustrowana coś na kształt „Szninkiela” chociażby. Oczywiście
Baranowski się stara, zmienia styl, porzuca te swoje obłości i dba o detale,
ale już samo to, jak rysuje postacie, nie nadaje się do poważnego w tonie komiksu.
Nawet takiego, który – jak ten – ma swój baśniowy, bajkowy nawet posmak.
Nie mniej album nie jest zły, przeczytać go nawet warto,
acz głównie jako ciekawostkę z czasów, kiedy rodzimi autorzy próbowali podbijać
wielką Europę. Miewa jednak swój urok, miewa momenty. Może gdyby to nie był
jeden album, a seria, gdyby tak rozciągnąć to w czasie, dodać wątków i… Zresztą
co tu gdybać, jest jak jest, przeciętnie, ale tragedii nie ma. Ale to dowód na
to, że Baranowski jednak powinien po swojemu, w swoim stylu i bez prób
płynięcia z głównym nurtem.


Komentarze
Prześlij komentarz