MATKI
CHRZESTNE
Po wyśmienitym „Kosiarzu”, „Wyprawa czarownic”, dwunasty
tom serii i kolejna jej odsłona poświęcona babci Weatherwax i jej koleżankom,
to niestety pewien spadek formy. Zabawa nadal jest dobra, nie da się temu
zaprzeczyć, frajdy dostarcza dużo, ale to znów podobna fabuła do tych, już nam
znanych, na dodatek mocno oparta na odtwarzaniu bajkowych i baśniowych (ale nie
tylko) motywów. Jest dobrze, choć mogło by być lepiej. A najlepiej jest w pierwszej
części, czyli tak do połowy w zasadzie, kiedy bohaterki głównie podróżują i
przeżywają przygody, zamiast przechodzić do sedna.
Umiera wróżka chrzestna, Dezyderata Hollow. Nie dość,
że jest to problem, bo wiedźm brakuje, to jeszcze babcia Weatherwax i niania
Ogg wybierają się do jej chaty, by chociaż chwilę potrzymać różdżkę – choć żadna
nie chce się do tego przyznać. Tymczasem różdżka, wraz z instrukcjami przejęcia
posady, trafia do Magrat, która wraz z ostatnią wolą Dezyderaty, dostaje też
zadanie niedopuszczenia by pewna Ella wyszła za księcia. Co ważniejsze, ma tego
dokonać sama, bez Weaterwax i Ogg, które bardziej przeszkadzają, niż pomagają i…
No i, oczywiście, te dwie też ruszają z nią na wyprawę do odległej, obcej im
pod każdym względem Genoi. Wyprawę długą, niełatwą, pełną niebezpieczeństw i
niewiadomych. Ale co czeka na nie na miejscu, w mieście, w którym żyją
opowieści, baśnie, bajki i wszystko w ten deseń? O co chodzi z lustrami? I kim
jest Lilith?
„Czerwony kapturek”, „Trzy świnki”, „Kopciuszek”
czy „Śpiąca królewna” zderzają się tu z opowieściami o wudu i zombie, Gollum z „Władcy
pierścieni” dostaje po łbie od staruszek, a chatka z „Czarnoksiężnika z Oz”
spada wiedźmie na głowę, ale tej nic nie jest, bo nosi kapelusz ninja. To
wszystko miesza się zaś z typową historią drogi, gdzie odkrywamy różne regiony,
inspirowane faktycznymi częściami naszego świata, ale odbitymi w krzywym zwierciadle.
Jest tu Nowy Orlean, jest Hiszpania, jest… No nie będę Wam wszystkiego
wymieniał, ale mamy tu prawdziwy kulturowy tygiel, w którym Pratchett podejmuje
wiele różnych tematyk, mając fajne pomysły na to, czym są tak naprawdę lustra
(a przede wszystkim, jaka tkwi w nich moc) czy jak wygląda na Dysku rasizm, koggo
tu nie ma.
Całość to proza lekka, prosta i przyjemna. Najlepiej
wchodzi, gdy te wszystkie motywy, wątki i puszczenie oka do czytelnika się zna,
więc w bajkach, baśniach i popkulturze siedzieć trzeba, żeby wyciągnąć z lektury
wszystko. Ale i bez tego dostarcza porcji dobrej, niezobowiązującej rozrywki z
fajnymi, choć jednocześnie często wkurzającymi postaciami. Wchodziło mi to
dobrze, szybko, acz w ostatecznym rozrachunku czegoś zabrakło. Gdyby tak zrobić
z tego po prostu książkę drogi, pokazywać więcej różnych stron Dysku i w
zasadzie olać przekonwertowany bajkowy wątek, byłoby o wiele lepiej. Ale i tak
jestem zadowolony.

Komentarze
Prześlij komentarz