JAK
ROZPĘTAŁAM WOJNĘ…
Drugi tom „Achai” to rzecz, która sprawia wrażenie,
jakby ta trylogia miała być odpowiednikiem filmu „Jak rozpętałem drugą wojnę
światową” (filmu, bo z powieścią, która była jego podstawą, jakoś tak mniej mi
się to wszystko kojarzy). no bo ta Achajka nasza tak sobie skacze z jednego
frontu na drugi, wojna trwa, ona wciela się do kolejnej armii, kolejny region,
kolejne miejsce, a ona działa, z humorem, z jajem, ale i skutecznością. Jak
Dolas – ale bez tego patriotycznego patosu (uff!), bo ona zdradza, jak i sama
była zdradzona. Ale czy ta zbieżność jest zła? A no nie, ja tam trylogię
Chmielewskiego lubię i wracam do niej raz na kilka lat, a „Achaja” ma swój
sznyt, swój charakter i rzeczy, które sobie w niej cenię. I drugi tom, choć
cieńszy i w sumie oparty na podobnych, co pierwszy schemacie, wszedł mi bardzo
dobrze.
Achai wyszło, Achai się udało. Została nawet
bohaterką i poszła swoją drogą. Szukając namiastki normalnego życia, w obcym
kraju zatrudnia się do pracy na gospodarstwie. Nie zna się może na robocie, ale
silna jest, jak nikt, więc powoli zaczyna dobrze sobie radzić, odnajdować się,
zyskiwać uznanie, pojawia się nawet kawaler, który chce ją poślubić – a ona nie
odmawia. Ale, jak wiadomo, nic nie może iść tak dobrze, jakby chciała. Gdy
przypadkiem zabija jedną z żołnierzy wracających z bitwy, gotowa jest żegnać
się z życiem, ale ze względu na straty w personelu, wojsko zamiast ją
zlinczować, wciela do swojej armii – kobiecej armii – i niemal bez przeszkolenia,
licząc na jej wcześniejsze, odmienne, ale zawsze, wyszkolenie, wysyła na front
w zasadzie z samobójczym zadaniem, jednak nasza żołnierz nie zamierza tak łatwo
dać się zabić…
Tymczasem Meredith zaczyna odkrywać tajemnice
przeszłości i przyszłości. Sekrety Ziemców, ale i dziwne informacje na temat
Achai i tego, co ją czeka. A czeka coś, co z perspektywy czarownika, który
został demonem, nie ma najmniejszego sensu…
No fajnie się to czyta, fajnie. Ja wiem, że to
podobnie, jak poprzednio – Achaja stara się wieść normalne życie, ale zdarza
się „wypadek” i trafia do armii, a stamtąd na front itp., itd. – ale tym razem
nieco krócej, ale trzyma to poziom. Rzecz zaczyna się tam, gdzie kończył tom
poprzedni i w zasadzie zatacza koło, sami zresztą widzicie z opisu, a jak to
dalej leci, musicie przekonać się czytając powieść. A czyta się ją dobrze, to
ten sam poziom, co tom pierwszy, zresztą dzielenie „Achai” na tomy trochę mija
się z celem, bo to jedna, długa, po prostu rozbita na trzy książki opowieść i tak
należy ją traktować. A w skrócie jest lekko, sympatycznie i ciekawie, nadal z
udanymi dywagacjami na temat wojny, taktyki i w ogóle – plus różnicami /
podobieństwami armii męskiej i kobiecej – oraz paroma religijno-filozoficznymi drobiazgami.
Oczywiście dużo akcji, dużo przygód, dobrze zrobione
sekwencje wojenne, ale i w tych spokojniejszych momentach wszystko wydaje się
przyjemnie swojskie. Okej, są tu zgrzyty, bo ten tom skupia się głównie na
Achai, więc ciekawsze poboczne postacie nie mają tyle miejsca, na które liczyłem,
a i są tu sceny… hmm… osobliwe i nie do końca przekonujące (koty), ale dobrze jest,
fajna książka. Nic wybitnego, ale jak na polską fantastykę i na polską literaturę
rozrywkową, jest naprawdę dobrze i chce się więcej.

Komentarze
Prześlij komentarz