Ścieżki północy – Richard Flanagan

ŚCIEŻKA NA DALEKĄ PÓŁNOC

 

Dziesięć lat. Tyle minęło od pierwszego polskiego wydania tej książki, na półce czekała u mnie już kilka lat, ale w końcu się doczekała, bo rzygając już literaturą stricte rozrywkową, potrzebowałem czegoś, co by trzepnęło, poruszyło, co popieściłoby zmysły z estetyki na czele, urzekło stylem i trąciło struny w sercu i umyśle. I „Ścieżki północy” to zrobiły. Czy jest to powieść wybitna? Nie, nawet Flanagan ma lepsze książki w swoim dorobku – choć fakt, ta należy do najlepszych – a i od niego znam wybitniejszych pisarzy, wciąż jednak australijski mistrz pióra to jeden z moich ulubieńców. Wciąż mnie rusza. Wciąż zachwyca. I chociaż ta powieść nieco inaczej wypada pod względem językowym, niż pozostałe („zasługa” tłumacza czy tak jest w oryginale niestety nie wiem), absolutnie warta jest poznania pod każdym względem.

 

Głównym bohaterem powieści jest pochodzący z Australii Dorrigo Evans, którego życie poznajemy na dwóch płaszczyznach, które go ukształtowały. Pierwszą z nich jest płaszczyzna miłosna, na której wędruje od jednej kobiety do drugiej, nigdy wierny, nigdy z jedną na raz, zawsze szukający, zawsze chcący więcej – aż spotyka ją. Ją, która nawet nie wydaje mu się jakoś szczególnie ładna ani w jego typie, ale która wywołuje w nim więcej emocji, niż jakakolwiek inna kobieta, którą poznał. Z nią nawet zwykła rozmowa o niczym zostawia w nim poczucie większej zdrady wobec swojej lepszej połowy, niż wszystkie te fizyczne stosunki z innymi kobietami.

Drugą płaszczyzną jest polszczyzna wojenna. Dorrigo w pewnym momencie swojego życia poszedł na wojnę, jako lekarz. Był tu i tam, gdziekolwiek był dostrzegał kobiety, które wpadały mu w oko. Aż w końcu trafił w niewolę do japońskiej kolonii karnej w Birmie, gdzie wraz z tysiącami innych niewolników zmuszony został do morderczej pracy przy budowie Kolei Śmierci. Tam nie liczyło się życie – liczyło się tempo i postęp. Śmierć zdaniem oprawców miała być dla więźniów odkupieniem. Tam o kobietach już nie myślał, po prostu pracował i patrzył, jak padają inni.

I tak, rozdarty między te wspomnienia, po wojnie dalej wiedzie swoje życie.

 

„Ścieżki północy” (w zasadzie wiem, czemu tłumacz zdecydował się na taki tytuł, zamiast dosłownej „Ścieżki na Daleką Północ”, ale jednak nie do końca mnie to kupuje) to powieść, jak wszystkie Flanagana – nie dla każdego. Powieść ciężka i wymagająca, pisana w sposób łączący poetyckie wysublimowanie i bogactwo porównań, z wulgarnością i kolokwializmami. Jest tu piękno, jest liryczne operowanie słowem, jest i dosadny brud. Bywa subtelnie i łagodnie, i bywa dosadnie, mocno i bezlitośnie. Trudno nie odnieść wrażenia, że ta powieść pisana jest tak, jakby Tennyson, do którego poezji Flanagan co chwila się odwołuje, swoje wiersze tworzył na ścianie miejskiego szaletu. Sprzeczność? Dysonans? Wręcz przeciwnie. Flanagan pisze bowiem z jednej strony o okrucieństwie wojny – a raczej bardziej o okrucieństwie nas samych i to, jak beznadziejni jesteśmy – i naszej bezbrzeżnej głupocie, bo głupi ą tu wszyscy, bez wyjątku, od tych maluczkich, po gigantycznych i same wydarzenia, z drugiej serwując nam opowieść o miłości, o uczuciach, pasji, obsesji niemalże. O zmianach, jakie w ludziach zachodzą i targających nimi sprzeczności. I robi to perfekcyjnie, chociaż jednocześnie, o czym warto pamiętać, stylem beznamiętnym, wypranym z emocji, może i poetyckim, ale jednocześnie sterylnym.

 

Sam Dorrigo Evans zaś to bohater, jakiego nie da się polubić. Niby jest nam pod pewnymi względami bliski – a pisząc nam mam na myśli i czytelników, i autora, bo to w końcu bohater, który szczególnie ukochał sobie słowa, ich piękno, połączenia między nimi i poezję – i miewa swoje plusy, ale to jednocześnie typ, który drażni swoim zachowaniem i charakterem (przynajmniej mnie). Ja wiem, że Flanagan lubi takich bohaterów, ja wiem, że większości jego postaci się nie da lubić, ale ten jest wyjątkowy na tym polu. Ale to tylko pokazuje, jak dobrze wykreowana jest to postać. Bo psychologicznie złożona, przekonująca, żywa, pełna wad, jak i pozytywów. Czująca, oddychająca, dla jednych robiąca coś dobrego, innym wyrządzająca krzywdę. Świetna. I pokazująca prawdziwy ogrom włożonej w niej pracy, tak researchu, jak i po prostu w sam proces pisarski.

 

Jak cała ta książka, rozliczeniowa, ale nie tylko z wojną (i skazywaniem tych mniej istotnych, podczas gdy ci najważniejsi nadal chodzili sobie wolno), ale z nami wszystkimi, w beznamiętny sposób ukazująca cały zakres ludzkiego okrucieństwa – tego na wielką skalę, jak zamęczanie niewolników na śmierć, jak i tego małego, prywatnego, choćby wtedy, gdy zdrada boli tylko jedną przecież osobę. Czy jest szokująca? Czy jest mocna pod względem brutalności? Nie. Przynajmniej nie dla mnie. ale jest mocna pod względem psychologicznym, potrafi wywołać emocje i po prostu tak zwyczajnie zrobić wrażenie.

Komentarze