Amazing Spider-Man, tom 5 – J. Michael Straczynski, Joe Quesada, Ron Garney, Tyler Kirkham

KONIEC I POCZĄTEK

 

Wreszcie jest. Wreszcie mamy. Wielu będzie ten album odżegnywać od czci i wiary, jak historię o grzechach z przeszłości Gwen, ale liczy się to, że w końcu mamy piąty tom „Amazing Spider-Mana” Straczynskiego, a co za tym idzie komplet jego runu. A w nim trzy historie: wielką sagę przeplatającą się z wydanym jednocześnie na polskim rynku drugim tomem „Marvel Knights Spider-Man”, a zarazem uzupełniającą event „Wojna domowa”, opowieść o tym, jak Peter wrócił do czarnego kostiumu i wreszcie pożegnalną historię o pakcie z demonem. I chociaż Straczynski miał tu coraz mniej do powiedzenia odnośnie kierunku serii, musząc z jednej strony dostosować się do wielkiego wydarzenia, jakie wstrząsało wówczas uniwersum Marvela, z drugiej zaś sprostać oczekiwaniom redaktora, który miał swoją wizję i to do tego stopnia, że nie tylko ją tu zilustrował, ale pomagał też pisać, a mimo to udało mu się dobrze z tego wszystkiego wybrnąć i stworzyć kawał dobrego komiksu. Komiksu, który może i niejednego rozczaruje kierunkiem i zmianami, ale mimo to świetnie napisanego, pełnego emocji i klimatu, czyli rzeczy, których w serii już od lat nie ma, co pokazał nam choćby run Spancera, na każdym kroku odnoszący się do runu Straczynskiego i próbujący zmieniać to, co Straczynski zrobił dobrze.

 

Zaczyna się od politycznych przepychanek, misji Starka w Waszyngtonie i zaangażowania do niej Petera, który zresztą zyskuje nowy kostium, a potem… A potem w wyniku działań ekipy Nowych Wojowników, którzy nagrywają program telewizyjny, dochodzi do tragedii: życie traci sześćset osób, w tym dzieci z okolicznej szkoły. Dotychczas niemal udało się powstrzymać wprowadzenie w życie ustawy o rejestracji superbohaterów, ale w wyniku tych wydarzeń USA podejmują decyzję o jej natychmiastowym wcieleniu w życie. Stark, który zgadza się z rządem, chce by Peter poparł go i ujawnił publicznie, że jest Spider-Menem. Ten się waha, ale w końcu decyduje się zdjąć maskę na konferencji prasowej i… zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Bliscy, a w szczególności Jameson, są w szoku. Ale wrogowie, z którymi Pająk walczył całe życie, w końcu wiedzą kto jest ich przeciwnikiem i mogą zacząć działać. Narażeni są wszyscy, którzy znają Parkera, a w chaosie, jaki już wybuchł, trudno jest znaleźć pomoc. Gdy bohaterowie popierający rejestrację stają do walki z tymi, uważającymi, że jest szkodliwa i niebezpieczna dla ich prywatnego życia i rodzin, Peter nadal stara się wspierać Starka, ale z każdą chwilą coraz bardziej wątpi w słuszność jego poglądów i własnych działań, a konsekwencje tego wszystkiego odmienią już wkrótce jego życie na dobre…

 

Ten ostatni tom „Amazing Spider-Mana” w wykonaniu Straczynskiego to, jak pisałem, kolejny świetny komiks, który wciąga, zachwyca i urzeka. Może nie przez cały czas, ale jednak, chociaż widać tu, jak poprzednio, pewien spadek formy w stosunku do pierwszych trzech, najlepszych części. Ale wtedy pisał to, co chciał, nie musiał przejmować się echami z całego uniwersum i tym, czego chce Joe Quesada, pragnący zmian w serii. Poza tym jednocześnie to dość kiepsko narysowany album, bo Garney jest tu strasznie powierzchowny i grubą linią wszystko serwuje, jakby walił cepem (choć potem, tam, gdzie mrok, lepiej jest), a Tyler Kirkham z jego nieco mangowymi naleciałościami jest jeszcze gorszy (kolorystyka też zamiast budować klimat, kwasi go) i jedynie Quesada pokazuje na co go stać, dając nam klimat, wyrazistość i to operowanie cieniem, które potrafi urzec, ale on robi dopiero na koniec i jedynie przez cztery zeszyty, więc nie za wiele go tu, ale za to ładnie domyka graficznie ten album.

 

Wracając jednak do fabuły, trzeba oddać, że te dziesięć zeszytów bezpośrednio powiązanych z „Wojną domową” stanowi jeden z najlepszych do niej dodatków. Taki mocno wnikający w jej wydarzenia, rozwijającym je i dodającym im szerszego, mocnego kontekstu. Straczynski ze swoimi scenariuszami, które bliskie są życia i prawdziwości, doskonale pasuje do napisanego przez poruszającego podobne zagadnienia Millara eventu, który tam jednak musiał skupić się na akcji, zmianach i kontrolowaniu masy postaci, ale nie tylko ta strona komiksy wypada dobrze, bo przyglądając mu się w oderwaniu od „Civil War”, trzeba powiedzieć, że jako kolejna opowieść ze świata Pająka, jest to znakomita historia na poziomie, którą poznać najlepiej w szerszym kontekście, ale i bez tego daje radę przekazać to, co najważniejsze w całym evencie. Straczynski, po kilku słabszych fabułach, odzyskał tu niemal wszystko, co u niego najlepsze i serwuje nam świetną rzecz.

 


A potem idzie w klasykę, ale za to jaką. W kolejnej historii, „Znowu w czerni” zrezygnował z humoru, wracając do świetnych czasów, czyli okresu Mrocznej Ery Komiksu, kiedy to opowieści komiksowe były mroczne, jak sama nazwa wskazuje, i ponure, ale też i fajnie skupione na psychologii, a Pająk nosił swój czarny kostium (tak, jak tu). I w ten sposób stworzył klasyczną w dobrym tego słowa znaczeniu historię. Co prawda oryginalne to to nie jest, May w podobnych tarapatach bywała już wielokrotnie, ale czyta się to znakomicie, a czytając jeden z rozdziałów czułem się podobnie, jak oglądając jeden z moich ukochanych seriali, „24 godziny”. Nie będę zdradzał które epizody którego sezony, żeby nie psuć Wam zabawy, ale każdy fan zrozumie o co mi chodzi. W pewnym momencie co prawda zaczyna tu czegoś nieco brakować, gdy akcja skupia się tylko na samej walce z Kingpinem – czuć niedostatek jakiegoś mocniejszego akcentu, czegoś, co powaliłoby na kolana albo zbudowało większe napięcie. Ale i tak jest to nawalanka lepsza od większości komiksowych walk – po prostu po Straczynskim oczekiwałem czegoś jeszcze więcej.

 

A na koniec jest ten „Jeszcze jeden dzień”, jedna z najbardziej niesławnych historii z Pająkiem, pożegnalna,  taka, którą autor postanowił raz jeszcze odmienić życie Parkera. A przynajmniej odmienić ją mu kazano. Ale jak mu to wyszło? Kontrowersji wokół samej historii jest masa, całość fani od długich lat mieszają z błotem i odżegnują od czci i wiary i w ogóle, jak już pisałem. Ale czy to, co tu dostajemy naprawdę jest takie, jak przyjęło się o nim mówić? Nie, ale… No właśnie, nie tego chcieli fani, nie tych wątków wymazywanie i odwracanie (żeby potem znów cześć ich odwrócić po latach…), niemniej Straczynski i tak zdołał wycisnąć z tego tyle, że świetnie się to czyta i emocje są.

 

Pomysłodawcą tej fabuły był Quesada (m.in., należy to dodać, bo swoje trzy grosze dołożyła cała masa twórców, od Bendisa, przez Slotta po Millara), który chciał opisanymi tu wydarzeniami nie tylko coś wymazać, wyczyścić i przywrócić, ale i ustawić pewne wątki na kolejne długie lata wydawania. Z jednej strony więc fabularnie ta część, to nic innego, jak zwieńczenie wydarzeń, które rozgrzebała wcześniejsza fabuła, z drugiej nowe otwarcie. I wielki powrót do tego, co już było. I chociaż na to się narzeka, gdyby zrobił to ktoś inny, byłoby dno, a tak „Jeszcze jeden dzień”, czy jak ktoś woli „One More Day” to mimo wszystko pełna sentymentu i emocji fabuła, która jednocześnie ostatecznie kończy z niektórymi niepewnymi od lat wątkami (zapomnianymi przez innych twórców), przywraca dawno niewidziane postacie i sprawia, że niejeden fan Pająka uśmiechnie się na koniec, chociaż zanim ten koniec nastąpi nikomu nie będzie do śmiechu, a i ten finalny uśmiech pełen będzie goryczy i niepewności. A wszystko to nawet, jeśli ze złości niektórzy zgrzytać będą zębami.

 


Rewolucja, która w tym momencie serii następuje może i jest przegięta, może i wprowadza / przywraca niektóre zupełnie niepotrzebne rzeczy i postacie, i tak robi to na poziomie. Fanów wkurzyła, znienawidzili ją, ale patrząc chłodnym okiem, a już szczególnie przez pryzmat tego, co wyprawiali potem Slott, Spencer czy co ostatnio robi Wells (a na rynku amerykańskim Kelly), naprawdę znakomita. Mroczna, skupiona na bohaterach, na emocjach, uczuciach i psychice. Szkoda tylko, że – jak czas pokazał – kolejni twórcy nie byli w stanie do końca wykorzystać otwierających się przed nimi możliwości. Tragedii potem też nie było, ale zginęły emocje, zginęła ta krwistość, ludzkość, została superbohaterska naparzanka, która nie robiła już takiego wrażenia – o czym mogliśmy się przekonać po polsku w tomie „Spider-Man: Całkiem nowy dzień” wydanym swego czasu w kolekcji testowej, która nie trafiła do szerszej sprzedaży, ale jednak tu i tam na polskim rynku była.

 

Na koniec jeszcze słówko o dwóch rzeczach. Pierwsze to polskie wydanie, fajne, w twardej oprawie, z dodatkami (tu mamy sporo fajnych rzeczy zza kulis, w tym pomysły, których Straczynski nie mógł zrealizować czy jego ulubione komiksy albo postacie z tego runu), wypuszczone jednocześnie z tomem „Marvel Knights”, z którym się przeplata, drugie to kwestia tego przeplatania właśnie. Bo „MK” to tylko część większej całości. I to całości naprawdę sporej, bo sama „Wojna domowa” w oryginale liczyła łącznie z tie-inami ok. 140 zeszytów (różne listy różnie podają), a „Znowu w czerni” to kolejne ponad 20 numerów. Po polsku nie mamy wszystkiego, ale mamy o wiele więcej, niż podaje nam rozpiska kolejności czytania otwierająca oba te albumy. Więc z jednej strony rozpiska cieszy, bo szukać nie trzeba co, jak i kiedy, z drugiej widać, że się nie postarano, bo włączono do niej tylko zeszyty z tych dwóch tomów, a gdzie czytać poszczególne numery „Wojny domowej”? Gdzie czytać związane z nią zeszyty z albumu „Śmierć Kapitana Ameryki”? A przecież mamy też tie-iny w „New Avengers”, „Blade’zie”, „Nieśmiertelnym Iron Fiście” i carrefourowym „Spider-Man kontra Mysterio”. Odpowiedzi na to znajdziecie u mnie w tekście poświęconym „Wojnie domowej”, ale przydałoby się, żeby ktoś zawarł te informacje w samych albumach.

 

To jednak tylko taka uwaga na marginesie, a sam tom polecam gorąco, nieważne co mówią fani zawiedzeni finałem. Sam jestem fanem i tak, jak dobrze się bawiłem lata temu, czytając oryginalne zeszytówki jeszcze, tak i doskonale bawiłem się odświeżając sobie ten tom (a poleciałem z jednoczesnym czytaniem całej reszty, o której wspomniałem powyżej, tak by było jak najbardziej kompleksowo). I chciałbym więcej, więc tym bardziej żal, że to już koniec pracy Straczynskiego nad serią, nawet jeśli czasem pojawia się to tu, to tam (i ma jeszcze wrócić), jak chociażby w wydanym niedawno komiksie „Spider-Man: Czarny kostium i krew”.

Komentarze