KONIEC I
POCZĄTEK
Wreszcie jest. Wreszcie mamy. Wielu będzie ten
album odżegnywać od czci i wiary, jak historię o grzechach z przeszłości Gwen,
ale liczy się to, że w końcu mamy piąty tom „Amazing Spider-Mana”
Straczynskiego, a co za tym idzie komplet jego runu. A w nim trzy historie:
wielką sagę przeplatającą się z wydanym jednocześnie na polskim rynku drugim
tomem „Marvel Knights Spider-Man”, a zarazem uzupełniającą event „Wojna
domowa”, opowieść o tym, jak Peter wrócił do czarnego kostiumu i wreszcie
pożegnalną historię o pakcie z demonem. I chociaż Straczynski miał tu coraz
mniej do powiedzenia odnośnie kierunku serii, musząc z jednej strony dostosować
się do wielkiego wydarzenia, jakie wstrząsało wówczas uniwersum Marvela, z
drugiej zaś sprostać oczekiwaniom redaktora, który miał swoją wizję i to do
tego stopnia, że nie tylko ją tu zilustrował, ale pomagał też pisać, a mimo to
udało mu się dobrze z tego wszystkiego wybrnąć i stworzyć kawał dobrego
komiksu. Komiksu, który może i niejednego rozczaruje kierunkiem i zmianami, ale
mimo to świetnie napisanego, pełnego emocji i klimatu, czyli rzeczy, których w
serii już od lat nie ma, co pokazał nam choćby run Spancera, na każdym kroku
odnoszący się do runu Straczynskiego i próbujący zmieniać to, co Straczynski
zrobił dobrze.
Zaczyna się od politycznych przepychanek, misji
Starka w Waszyngtonie i zaangażowania do niej Petera, który zresztą zyskuje
nowy kostium, a potem… A potem w wyniku działań ekipy Nowych Wojowników, którzy
nagrywają program telewizyjny, dochodzi do tragedii: życie traci sześćset osób,
w tym dzieci z okolicznej szkoły. Dotychczas niemal udało się powstrzymać
wprowadzenie w życie ustawy o rejestracji superbohaterów, ale w wyniku tych
wydarzeń USA podejmują decyzję o jej natychmiastowym wcieleniu w życie. Stark,
który zgadza się z rządem, chce by Peter poparł go i ujawnił publicznie, że
jest Spider-Menem. Ten się waha, ale w końcu decyduje się zdjąć maskę na
konferencji prasowej i… zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Bliscy, a w
szczególności Jameson, są w szoku. Ale wrogowie, z którymi Pająk walczył całe
życie, w końcu wiedzą kto jest ich przeciwnikiem i mogą zacząć działać.
Narażeni są wszyscy, którzy znają Parkera, a w chaosie, jaki już wybuchł,
trudno jest znaleźć pomoc. Gdy bohaterowie popierający rejestrację stają do
walki z tymi, uważającymi, że jest szkodliwa i niebezpieczna dla ich prywatnego
życia i rodzin, Peter nadal stara się wspierać Starka, ale z każdą chwilą coraz
bardziej wątpi w słuszność jego poglądów i własnych działań, a konsekwencje
tego wszystkiego odmienią już wkrótce jego życie na dobre…
Ten ostatni tom „Amazing Spider-Mana” w wykonaniu
Straczynskiego to, jak pisałem, kolejny świetny komiks, który wciąga, zachwyca
i urzeka. Może nie przez cały czas, ale jednak, chociaż widać tu, jak poprzednio,
pewien spadek formy w stosunku do pierwszych trzech, najlepszych części. Ale
wtedy pisał to, co chciał, nie musiał przejmować się echami z całego uniwersum
i tym, czego chce Joe Quesada, pragnący zmian w serii. Poza tym jednocześnie to
dość kiepsko narysowany album, bo Garney jest tu strasznie powierzchowny i
grubą linią wszystko serwuje, jakby walił cepem (choć potem, tam, gdzie mrok,
lepiej jest), a Tyler Kirkham z jego nieco mangowymi naleciałościami jest
jeszcze gorszy (kolorystyka też zamiast budować klimat, kwasi go) i jedynie
Quesada pokazuje na co go stać, dając nam klimat, wyrazistość i to operowanie
cieniem, które potrafi urzec, ale on robi dopiero na koniec i jedynie przez
cztery zeszyty, więc nie za wiele go tu, ale za to ładnie domyka graficznie ten
album.
Wracając jednak do fabuły, trzeba oddać, że te dziesięć
zeszytów bezpośrednio powiązanych z „Wojną domową” stanowi jeden z najlepszych do
niej dodatków. Taki mocno wnikający w jej wydarzenia, rozwijającym je i
dodającym im szerszego, mocnego kontekstu. Straczynski ze swoimi scenariuszami,
które bliskie są życia i prawdziwości, doskonale pasuje do napisanego przez
poruszającego podobne zagadnienia Millara eventu, który tam jednak musiał
skupić się na akcji, zmianach i kontrolowaniu masy postaci, ale nie tylko ta
strona komiksy wypada dobrze, bo przyglądając mu się w oderwaniu od „Civil
War”, trzeba powiedzieć, że jako kolejna opowieść ze świata Pająka, jest to
znakomita historia na poziomie, którą poznać najlepiej w szerszym kontekście,
ale i bez tego daje radę przekazać to, co najważniejsze w całym evencie.
Straczynski, po kilku słabszych fabułach, odzyskał tu niemal wszystko, co u
niego najlepsze i serwuje nam świetną rzecz.
A potem idzie w klasykę, ale za to jaką. W kolejnej
historii, „Znowu w czerni” zrezygnował z humoru, wracając do świetnych czasów,
czyli okresu Mrocznej Ery Komiksu, kiedy to opowieści komiksowe były mroczne,
jak sama nazwa wskazuje, i ponure, ale też i fajnie skupione na psychologii, a
Pająk nosił swój czarny kostium (tak, jak tu). I w ten sposób stworzył
klasyczną w dobrym tego słowa znaczeniu historię. Co prawda oryginalne to to
nie jest, May w podobnych tarapatach bywała już wielokrotnie, ale czyta się to
znakomicie, a czytając jeden z rozdziałów czułem się podobnie, jak oglądając
jeden z moich ukochanych seriali, „24 godziny”. Nie będę zdradzał które epizody
którego sezony, żeby nie psuć Wam zabawy, ale każdy fan zrozumie o co mi chodzi.
W pewnym momencie co prawda zaczyna tu czegoś nieco brakować, gdy akcja skupia
się tylko na samej walce z Kingpinem – czuć niedostatek jakiegoś mocniejszego
akcentu, czegoś, co powaliłoby na kolana albo zbudowało większe napięcie. Ale i
tak jest to nawalanka lepsza od większości komiksowych walk – po prostu po
Straczynskim oczekiwałem czegoś jeszcze więcej.
A na koniec jest ten „Jeszcze jeden dzień”, jedna z
najbardziej niesławnych historii z Pająkiem, pożegnalna, taka, którą autor postanowił raz jeszcze
odmienić życie Parkera. A przynajmniej odmienić ją mu kazano. Ale jak mu to
wyszło? Kontrowersji wokół samej historii jest masa, całość fani od długich lat
mieszają z błotem i odżegnują od czci i wiary i w ogóle, jak już pisałem. Ale
czy to, co tu dostajemy naprawdę jest takie, jak przyjęło się o nim mówić? Nie,
ale… No właśnie, nie tego chcieli fani, nie tych wątków wymazywanie i
odwracanie (żeby potem znów cześć ich odwrócić po latach…), niemniej
Straczynski i tak zdołał wycisnąć z tego tyle, że świetnie się to czyta i
emocje są.
Pomysłodawcą tej fabuły był Quesada (m.in., należy to
dodać, bo swoje trzy grosze dołożyła cała masa twórców, od Bendisa, przez
Slotta po Millara), który chciał opisanymi tu wydarzeniami nie tylko coś
wymazać, wyczyścić i przywrócić, ale i ustawić pewne wątki na kolejne długie
lata wydawania. Z jednej strony więc fabularnie ta część, to nic innego, jak
zwieńczenie wydarzeń, które rozgrzebała wcześniejsza fabuła, z drugiej nowe
otwarcie. I wielki powrót do tego, co już było. I chociaż na to się narzeka,
gdyby zrobił to ktoś inny, byłoby dno, a tak „Jeszcze jeden dzień”, czy jak
ktoś woli „One More Day” to mimo wszystko pełna sentymentu i emocji fabuła,
która jednocześnie ostatecznie kończy z niektórymi niepewnymi od lat wątkami
(zapomnianymi przez innych twórców), przywraca dawno niewidziane postacie i
sprawia, że niejeden fan Pająka uśmiechnie się na koniec, chociaż zanim ten
koniec nastąpi nikomu nie będzie do śmiechu, a i ten finalny uśmiech pełen
będzie goryczy i niepewności. A wszystko to nawet, jeśli ze złości niektórzy
zgrzytać będą zębami.
Rewolucja, która w tym momencie serii następuje
może i jest przegięta, może i wprowadza / przywraca niektóre zupełnie
niepotrzebne rzeczy i postacie, i tak robi to na poziomie. Fanów wkurzyła,
znienawidzili ją, ale patrząc chłodnym okiem, a już szczególnie przez pryzmat
tego, co wyprawiali potem Slott, Spencer czy co ostatnio robi Wells (a na rynku
amerykańskim Kelly), naprawdę znakomita. Mroczna, skupiona na bohaterach, na
emocjach, uczuciach i psychice. Szkoda tylko, że – jak czas pokazał – kolejni
twórcy nie byli w stanie do końca wykorzystać otwierających się przed nimi
możliwości. Tragedii potem też nie było, ale zginęły emocje, zginęła ta
krwistość, ludzkość, została superbohaterska naparzanka, która nie robiła już
takiego wrażenia – o czym mogliśmy się przekonać po polsku w tomie „Spider-Man:
Całkiem nowy dzień” wydanym swego czasu w kolekcji testowej, która nie trafiła
do szerszej sprzedaży, ale jednak tu i tam na polskim rynku była.
Na koniec jeszcze słówko o dwóch rzeczach. Pierwsze
to polskie wydanie, fajne, w twardej oprawie, z dodatkami (tu mamy sporo fajnych rzeczy zza kulis, w tym pomysły, których Straczynski nie mógł zrealizować czy jego ulubione komiksy albo postacie z tego runu), wypuszczone
jednocześnie z tomem „Marvel Knights”, z którym się przeplata, drugie to
kwestia tego przeplatania właśnie. Bo „MK” to tylko część większej całości. I
to całości naprawdę sporej, bo sama „Wojna domowa” w oryginale liczyła łącznie
z tie-inami ok. 140 zeszytów (różne listy różnie podają), a „Znowu w czerni” to
kolejne ponad 20 numerów. Po polsku nie mamy wszystkiego, ale mamy o wiele więcej,
niż podaje nam rozpiska kolejności czytania otwierająca oba te albumy. Więc z
jednej strony rozpiska cieszy, bo szukać nie trzeba co, jak i kiedy, z drugiej
widać, że się nie postarano, bo włączono do niej tylko zeszyty z tych dwóch tomów,
a gdzie czytać poszczególne numery „Wojny domowej”? Gdzie czytać związane z nią
zeszyty z albumu „Śmierć Kapitana Ameryki”? A przecież mamy też tie-iny w „New
Avengers”, „Blade’zie”, „Nieśmiertelnym Iron Fiście” i carrefourowym „Spider-Man
kontra Mysterio”. Odpowiedzi na to znajdziecie u mnie w tekście poświęconym „Wojnie
domowej”, ale przydałoby się, żeby ktoś zawarł te informacje w samych albumach.
To jednak tylko taka uwaga na marginesie, a sam tom
polecam gorąco, nieważne co mówią fani zawiedzeni finałem. Sam jestem fanem i
tak, jak dobrze się bawiłem lata temu, czytając oryginalne zeszytówki jeszcze,
tak i doskonale bawiłem się odświeżając sobie ten tom (a poleciałem z
jednoczesnym czytaniem całej reszty, o której wspomniałem powyżej, tak by było
jak najbardziej kompleksowo). I chciałbym więcej, więc tym bardziej żal, że to
już koniec pracy Straczynskiego nad serią, nawet jeśli czasem pojawia się to
tu, to tam (i ma jeszcze wrócić), jak chociażby w wydanym niedawno komiksie „Spider-Man:
Czarny kostium i krew”.
Komentarze
Prześlij komentarz