Spawn Compendium, vol 7 – Todd McFarlane, Rory McConville, Jon Goff, Carlo Barberi, Jason Shawn Alexander, Philip Tan, Ken Lashley, Jim Muniz, Thomas Nachlik, Brett Booth

SPAWNS

 

Siódmy – i na razie ostatni, bo nie wyszło dość zeszytów, by uzbierać się na kolejny taki album (chociaż spokojnie, komu mało na rynku pojawiło się też „Sam and Twitch Compendium, vol. 1”, dopełniające przygód pomiota) – „Spawn Compendium” to w zasadzie kolejny nowy początek. A i ciąg dalszy, tym razem kończący się cliffhangerem, mającym pobudzić nasz apetyt na więcej. W skrócie: jeszcze jedna porcja „Spawna”, na podobnym poziomie, co dotychczas, chociaż jedno zmieniło się na gorsze – większość tego tomu graficznie to niestety najgorsze, co serii zdarzyło się w całej historii jej istnienia.

 

Po ostatnich wydarzeniach Spawn, chociaż zostało mu niewiele mocy, zaczyna porządki, próbując pozbyć się tych, którzy czynią krzywdę i ból innym ludziom. Nie stawia jednak na swoje piekielne siły, a przynajmniej nie tylko na nie, bo równie ważne w dalszej walce jest jego wojskowe wyszkolenie. Ale to tylko część tego, co się dzieje. Spawn kiedyś podzielił swoje moce i ukrył część z nich w wybranych ludziach – tych części było łącznie pięć. Teraz, gdy She-Spawn pojawia się na scenie, przynosząc zakodowane informacje, okazuje się, że ich posiadaczy jest dwunastu. Jak to możliwe? I po czyjej stronie staną? Nowi wrogowie, stare bitwy, powroty dawno niewidzianych twarzy i… Kim jest Omega Spawn? Jaką rolę do odegrania w tym wszystkim będzie miał przetrzymywany w watykańskich lochach Medieval Spawn? I co jeszcze kryje się w mroku? A przede wszystkim co przyniesie jakże odległa przyszłość, do której wkrótce trafi Pomiot?

 

Zawsze Spawn był jeden, a przynajmniej jeden na raz. W serii widzieliśmy innych, ale zbiorczo w zasadzie tylko w momentach akcji dziejących się w Piekle, gdzie już te siły Spawnów się zebrały, w innych przypadkach mieliśmy okazje poznać losy pomiotów tylko w retrospekcjach. Ale teraz seria się zmieniła, spawnowych postaci jest więcej, wracają te, co już znamy, pojawiają się nowe i dzieje się. Todd jednak, który znów aktywnie pracuje nad serią, chociaż wspierają go inni scenarzyści, stara się powrócić serią do klimatów z początków. Już nie raz tego próbował, wyszło nieźle, kiedy Jim był głównym bohaterem, ale teraz znów próbuje tego z Alem i fajnie jest, choć dla niektórych będzie to takie kluczenie wokół wciąż tych samych tematów i uparte znajdowanie jakichś sekretów tam, gdzie już ich być nie powinno.

 


Nadal jednak fajnie się to czyta, dzieje się sporo, znów zegar Spawna ma znaczenie, a jakoś lubiłem ten element, znów wraca parę postaci, które lubię, jest parę fajnych elementów, a i jest pewien balans między tym, co stare, a tym, co nowe. Wiadomo, masa tu powtórek (rozdzielenie mocy to jak horcruxy w „Potterze”, a samo wyjawienie tożsamości przez Ala to już motyw znany i pojawiający się w superhero co i rusz), ale są też sympatyczne, dawno nieobecne elementy, jak chociażby świąteczne klimaty, a i masa postaci przekłada się też na bardziej epicką akcję, gdzie mamy i bardziej zamknięte fabuły, i dokładanie cegiełek do większej, snutej od lat całości. Szkoda tylko, szczególnie w tej wspomnianej epickości, że rysunkowo jest słabo. Alexander wymiata, Todd daje radę, chociaż najlepsze lata ma za sobą, ale Barberi ze swoją cartoonową, infantylną, mangową kreską podlaną kolorami aż walącymi po oczach kreskówkową kolorystyką psują efekt, a to jego jest tu najwięcej. Szkoda.

 


Ale i tak tom wszedł mi przyjemnie i sięgnę po kolejny. Co prawda zawsze waham się czy kupować kolejny tom, ale potem przychodzi paczka, zaczynam czytać i jednak przypominam sobie, jak ta seria wchodziła za dzieciaka, jakie robiła wrażenie dekady temu i przekonuję się, że to mimo wszystko naprawdę przyjemna sprawa, którą chce się poznawać dalej, nawet jeśli zrobiła się z tego telenowela, jakiej Todd początkowo wcale nie chciał robić. A dorzucenie do tego tematyki podróży w czasie czy covidowej paniki w scenach z epidemią nawiedzającą świat przypomina nam, że seria potrafiła nie tylko fajnie odtwarzać różne motywy, ale i zawsze była bliska tego, co się dzieje i choć pandemiczne klimaty to straszny kicz od lat, tu jakoś dały radę.

Komentarze