Produkt #25 – Michał Śledziński, Krzysztof Nowak, Katarzyna Witerscheim, Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Unka Odya, Katarzyna Czarna, Katarzyna Niemczyk, Kamila Król, Robert Sienicki, Piotr Marzec, Anna Krztoń, Arkadiusz Klimek, Marcin Łuczak, Jan Sławiński, Krzysztof Ryszard Wojciechowski, Łukasz Mazur, Paweł Mączewski, Sylwia Kaźmierczak, Tomasz Kontny, Damian Masłowski
PÓŁ-PRODUKT?
Jest 25 „Produkt”. Wiedziałem, że tak będzie, kto
przegapiłby taką okazję, jak 25 numer? Więc te zapowiedzi, że to koniec, że
wcale nie, że po 24 nie będzie więcej mnie nie ruszały. Wiedziałem, ale czy
czekałem? Zależy. Byłem ciekaw, co z tego będzie, to wiadomo, ale równie mocno
się obawiałem, a kiedy padły pierwsze zapowiedzi jasno pokazujące, że będzie
zmiana warty, że idzie nowe i nowi twórcy, obawy wzrosły. Kilka nazwisk to był
dla mnie strzał w dziesiątkę, kilka innych to ewidentny strzał w kolano –
większość z tego się sprawdziło, mamy tu pozycje, które mogą konkurować z
niesławną „Wandą: Polską księżniczką”, która była chyba największą produktową
porażką. Nie porwała mnie też większość publicystyki, bo stara była pomysłowa,
z pazurem, szaleństwem i bezkompromisowością, a większość obecnej jest
zachowawcza i poprawna stylistycznie, mająca czasem coś ciekawego, ale niczym się niewyróżniająca, a nie tym
„P” zawsze stało. „Produkt #24” robotę robił grając na sentymentach dziadersów,
„25” robi to już jedynie w niewielkim stopniu. Niezły jest, fajnie, że pokazuje
więcej kobiecej części naszego rodzimego komiksowego świata, ale to naprawdę
mogłaby być dowolna inna antologia, która pokazałaby przekrój przez współczesnych
autorów, ale niemal niczym nie zachwyciła, a nie nowy numer „Produktu”.
Ale lecimy po kolei, trochę tego będzie.
Na dzień dobry dostajemy „Osiedle Swoboda”. Nowy epizod, który najpierw miał być czymś długim, ale Śledziowi wypadało to i owo i ostatecznie wizyty na blokowisku miało nie być (gdyby zabrakło, nawet nie zastanawiałbym się nad kupnem). Ale potem Śledziński wziął i przerobił to, co miał, byle coś tam wrzucić. I to się trochę czuje. Historia, jak Smutny goni za psem to rzecz w stylu „Kalkulatora”, czyli w zasadzie bez treści, tyle, że fajnie spotkać znane nam postacie. I nadal jednak widać w tym, że autor umie, tylko nie miał czasu.
„Niewidzialna ręka” od Kontnego (ten od „Wydziału VII”), thrillerowo-horrorowa opowieść w klimatach miejskiej legendy, niezła jest, ale oczywista i trochę za szybko poprowadzona, a grafiki Masłowskiego mnie nie kupiły – początkowo całkiem-całkiem, ale potem jakby się nie chciało, na szybko, na byle jak… No nie moja bajka, acz z własnym charakterem, a to zawsze in plus.
„Słodkie chłopaki”, kolejny komiks, to rzecz z serii,
której jakoś nie trawię, bo z takimi bucami, jakie ją zaludniają nijak nie potrafię się identyfikować i… zaskoczenie, bo akurat ta historyjka, nieco dojrzalsza,
całkiem sympatyczna jest, choć finał sprawia wrażenie niedopracowanego. A potem
mamy trzy naprawdę fajne komiksy, które warte są uwagi. „Szakszuka” Falauke,
autorki, którą cenię, bo potrafi pójść w osobiste, ale bez zbędnego rozczulania
się, pokazuje nam rozliczeniową opowieść o nastolatce, która dręczona przez
ojca w końcu może wyrwać się do mieszkającej za granicą matki. Bele, choć w
swojej „Beletrystyce” idzie podobnie osobistą ścieżką, prezentuje nam komediowe retrospektywne
spojrzenie na czasy, kiedy „Produkt” debiutował, ale autor był za mały, by w
ogóle go chcieć (i tu taka dygresja, bo autor pokazuje nam, jak to za dzieciaka
wybrał kolejny numer „Amazing Spider-Mana” od TM-Semic, zamiast drugiego numeru
„Produktu” i... I nieźle popier…pokręciły mu się daty, bo ostatni numer
semicowego „Pająka” wyszedł w grudniu 1998, a „P” na początku 2000 roku – i ja
wiem, licentia poetica i takie tam, ale…). Znakomita jest też niezawodna Krztonia,
z której komiksami bardzo mi zawsze po drodze i wiele bliskich rzeczy w nich
znajduję, a która tu serwuje nam kolejną osobistą historię – tym razem o
odchodzeniu bliskich osób. Emocje, ale nie łzawe, fajne rysunki i sporo prawd,
niby oczywistych, ale całkiem zgrabnie ubranych w tę formę – mnie to kupuje.
A potem czekają nas trzy komiksy, których równie dobrze
mogłoby nie być. Pierwszy to nowy epizod „Broma”, serii z ugruntowaną już na
rynku pozycją, ale nie dla mnie. Nie wiem, jak wygląda całość, nie czytałem, ale ten epizod,
jak to Brom przyjeżdża na wspominki, które przeradzają się w sprawę do
rozwiązania, właściwie nie ma fabuły. Chwila gadania, dialogi dość drętwe, postacie banalne, bez charakteru, potem
szybki i oczywisty koniec, choć taki ciachnięty, bez mocniejszego akcentu, mimo że z filmowym zacięciem. I ja lubię horrory i urban fantasy, ale w tym wykonaniu
jednak to do mnie nie trafia. Fajnie, że jest swojskość, że to takie lokalne (choć te utopce to jakby u Mignoli podpatrzone, a nie w folklorze),
ale za młodzieżowe, za proste, za grubą i oczywistą kreską ciosane (także od strony treści) i zbyt mangujące w grafice
(ale w nie za dobrym stylu). Podobnie nie do końca po drodze było mi z „Heleną Wiktorią”, która pod płaszczykiem
opowieści o oddaniu zgubionego pierścionka chce powiedzieć coś o nierównościach
społecznych, ale raz, że robi to w sposób sztampowy, dwa, że niemal bez fabuły. Choć przynajmniej ma swój charakter. No ale jeszcze ta kreska… jakby autorka za młodu naczytała się Riyoko Ikedy i
chciała kopiować, ale coś nie pykło. Detale odnośnie strojów są fajnie uchwycone, doceniam, ale rastry burzą czytelność, a braki tła gryzą się tu ze
zbyt delikatną kreską, która nie wypełnia plansz, jak należy. Choć, nie powiem, ma to też pewien urok i zanurzenie się w historię i śląskie klimaty docenię. No i jeszcze
komiks Kasi Nie – „Oracdemia”, mający zachęcić czytelników do tej serii, ale
zniechęcający do niej mega skutecznie, przynajmniej mnie. Czym? Znów nie ma tu
fabuły, to raz. Bohaterka wkracza do akcji by ratować potrzebujące i ratuje. Koniec.
Dialogi i akcja są tak sztampowe, jakby to był zapis sesji jakiegoś RPG-a,
rozgrywanego przez początkujących graczy, którzy myślą, że pięć minut to
dostatecznie długa rozgrywka, by się fajnie zabawić. Przypomina to połączenie
najtańszego, infantylnego fantasy dla dzieciaków z… no właśnie, znów z mangą. Co widać, niestety,
w szacie graficznej, która wygląda, jak kiepskie naśladownictwo japońskich
komiksów à la graficzna adaptacja „Zmierzchu”, ale jakby nieco podpatrująca „Rat
Queens”. Aż nie wierzę, że to wyszło spod ręki Kasi Niemczyk (Śledziu pisze tak w podpaskach, więc mu wierzę, że to ona), tej samej, która
rysowała „Mockingbird” dla Marvela, bo tam naprawdę robiła robotę i przyjemnie
się to oglądało, a „Orcademia” wygląda jak fanfik z fajnymi tłami, ale
postaciami, jak z tanich, kiczowatych młodzieżowych romansów. Nie moja bajka, a szkoda.
„Baby Day” to powrót Śledzia do komiksu sprzed lat,
którego pierwszą część dokończono na potrzeby poprzedniego „Produktu”, a teraz
pociągnięto to dalej, pokazując, jak bohaterka radzi sobie wśród śniegów, mrozu
i czegoś na kształt zombiaków. Jedynka wyglądała, jak bessonowa „Nikita”, dwójka
to upust miłości Śledzia (wspominana była w „Produktach”) do carpenterowego „Cosia”,
ale pożenionego z „Whiteout” Rucki. Kolaż znanych motywów, z nieco komediową nutą, niezły,
choć mało oryginalny. Za to bardzo fajnie, z przyjemnymi detalami i bogato
rozrysowanymi twarzami zilustrowany. Jest klimat.
„Wiedźmin” od Sztybora i Nowackiego (ten pierwszy
robi komiksy o Wieśku, ten drugi nie raz z nim współpracował) to niewyszukana
parodia Wiedźmina, który ma rozwiązać problem z tutejszym Humptym Dumptym. Niezła,
ale… Widać, że to miał być taki shrekowy „Kot w butach”, całość przesycona jest
żartami i odniesieniami, ale nic tu zaskakującego – znów! – a całość sprawia
wrażenie niezdecydowanego, w którą iść stronę. Bo fabuła jest infantylna i naiwna,
jakby pod dzieciaki skrojona, ale jednocześnie pełna przekleństw etc. No i coś
się tu nie klei i wychodzi na to, że takie rzeczy to jednak Fil robił najlepiej
i nie czuło się w nich dysonansu. Ale rysunkowo bardzo fajnie i w kolorze.
Kolejna rzecz, „Rusałka”, fajnie jest rysowana, ma
klimacik i w ogóle, tylko treść taka, jakby to wszystko według wzorów, schematów
i od linijki powstawało. Ostatni komiks, „Futuro Darko” natomiast to fajne
pójście w cyberpunk, ale taki trochę westernowy, gdzie brudne ulice świata przyszłości i tamtejsze bandziory, ale jednocześnie
sporo swojskości i różnych, pokleconych w jedną, smakowitą całość elementów. Fabuła
spoko, dialogi porządne, ale to, co robi tu robotę to czyste, klarowne,
realistyczne i pełne detali rysunki, które mogę śmiało określić, jako taki
współczesny odpowiednik tego, co w „Produkcie” dekady temu wyprawiał
Weatherspoon. Na deser zostaje nam rzucony na koniec krótki niemy komiks
Śledzia o pewnym nurku, prosty, ale w starym stylu sympatyczny.
I tak wygląda ten nowy – mam nadzieję, że ostatni –
„Produkt”. To jednak nie to, co kiedyś. Nowe czasy, nowe trendy, nowe nazwiska, więc i coś nowego powinno to być, a nie stara marka.
Fajnie, że więcej tu komiksu kobiecego, Bo Falauke i Krztonia ukradły show, jak dla mnie, fajnie, że mamy parę naprawdę dobrych,
wartych obserwowania, jeśli jeszcze tego nie robicie, autorów, ale jednak po „Produkcie”
oczekuje się czegoś więcej, czegoś innego. Ten numer, jak poprzedni (choć tam był strzał nostalgii jeszcze, a tu go zabrakło), pokazuje to,
co się w komiksowie dzieje, stanowi taki przekrój przez nie, płynie z nurtem, a
przecież „P” czymś innym stało: ono nie pokazywało trendów, ono je tworzyło,
nie płynęło z nurtem, bo w ogóle nigdzie by nie dopłynęło, a przedzierając się w
drugą stronę, pokazywało nie tylko, że można zupełnie inaczej, ale i jak to
robić. I to stanowiło o jego sukcesie, wyjątkowości i sile. Zmiany,
jakie zaszły w magazynie obrazuje też jeszcze jeden prosty fakt: kiedyś „Produkt” prawie
nie omawiał mang, unikał tematu, wspominał je wyjątkowo, kiedy były naprawdę
wyjątkowe („Akira”, „The Ghost in the Shell” etc.), bo, zdaniem twórców, większość
komiksów o wielkookich postaciach nie była warta wzmianki. Teraz mamy mangową
estetykę wciśniętą na strony na wielu polach, ale, co istotniejsze, nie dorasta
ona do pięt nawet przeciętnym mangom jakich wszędzie pełno, a to bardzo wymowny
fakt. To wszystko jednak byłoby o wiele bardziej do przeżycia, gdyby nie spadek jakości krótkich form. Ale to, mam wrażenie, plaga współczesnego komiksu - naprawdę dobrych shortów, czy to w Polsce, czy za granicą, jest niestety coraz mniej i cierpią, jak często te tu, na brak treści, wyważenia i wyczucia zakończeń (jak w tych muzycznych numerach, które kończą się nagle, bo zabrakło pomysłu, jak to ładnie domknąć).
Nie twierdzę, że numer #25 jest zły – nie, jest
całkiem sympatyczny, ale dość przeciętny. Ma wzloty i upadki, niemniej kto współczesny komiks
polski lubi, znajdzie coś dla siebie. Rzecz w tym, że to po prostu porcja tego,
co i tak mamy na rynku, tylko w krótszej formie, sprawiająca wrażenie trailera innych rzeczy, niż miksu pełnoprawnych tytułów. Nie ma tu rewolucji, nie ma wytyczania ścieżek i
odkrywania świeżego. Nie ma wynoszenia undergroundu do mainstreamu, a po prostu pójście w mainstream na całego. Do tego publicystyka straciła pazur i siłę, a
produktowa powinna jednak wyróżniać się, choćby nietypowością, a tej tu nie
ma (poza całkiem fajnym, puszczającym oko do starych czytelników, teście). Na
jubileusz dwudziestu pięciu numerów, szczególnie, gdy rzecz wróciła w zeszłym
roku po dwóch dekadach nieobecności z wielkim szumem wokoło, spodziewać by się
można było prawdziwej bomby, celebrującej to co było z takim przytupem, że u
dziadersów łezka w oku się kręci (ta nostalgii, jak to było za dawnych lat,
czego współczesne dzieciaki nie pojmą, a także taka, że już tupnąć nie mogą, bo
w plecach coś strzyka, a i skurcz w nogę złapie), a młodzi padną w zachwycie na
kolana i powiedzą, że oto otworzyły im się oczy i tak właśnie chcą robić teraz
komiksy i publicystykę. A jest tylko niezły przekrój przez to, co już mamy. Acz i tak cieszę
się, że „Produkt” dobił do #25 numerów. I niech teraz spocznie sobie w spokoju.
Przynajmniej do kolejnego wielkiego jubileuszu. I może niech w końcu Śledziu
jednak zrobi to „Osiedle Swoboda 3”, bo już tyle lat od kiedy miało się ukazać,
a tu jedynie jakieś shorty, a konkretów wciąż brak.
Komentarze
Prześlij komentarz