Sfora – Tadeusz Oszubski

NIEPORADNA PRZYGODA

 

Tadeusz Oszubski to jeden z tych autorów, którego „fenomenu” (piszę w cudzysłowie, bo jednak to nie jest żadna legenda naszego rynku, nawet tego hermetycznego, jakim jest horrorrowa szufladka) nie pojmuję. Wygrywane konkursy, stypendium z ministerstwa i tym podobne rzeczy brzmią, jakbyśmy mieli do czynienia ze świetnym, może nawet wybitnym autorem, a ja przeczytałem trzy jego książki i jakieś opowiadanie i prawie żadnego z tych dzieł nie pamiętam – pamiętam za to jedno, że były bardzo, bardzo przeciętne, a i to w najlepszych ich momentach. Dałem jednak autorowi jeszcze jedną szansę. Te jego twory, które mnie tak mocno zawiodły to były rzeczy stricte współczesne, „Sfora” to wznowiona klasyka, jego pierwsza powieść i bardzo wczesny utwór prozatorski (wcześniej Oszubski celował w poezję), może będzie lepiej? I w zasadzie jest, ale bardzo niewiele. Książka nadal jest raczej niezła, niż naprawdę dobra, chociaż nie jest zła. Jednakże po takiej okładce oczekiwania były spore, a tym nie sprostała. Co nie zmienia faktu, że ze wszystkiego, co Oszubskiego czytałem, ta historia jest najlepsza.

 

Akcja powieści toczy się w XV wieku. Bertran du Temle, alchemik, odkrywa sposób na zachowanie młodości. Spełnienie marzeń? Nie dla niego, bo jego przeszłość osnuta jest mgłą wielkiej tajemnicy, a on chciałby wiedzieć coś więcej. By ją rozwiać, rzuca się w wir wydarzeń, które mogą go przerosnąć…

 

Gdyby nie okładka tej książki, nie dałbym jej szansy. Oszubski dostatecznie wiele razy mnie zawiódł, żeby nie ciągnęło mnie do jakiejkolwiek jego prozy, ale ta ilustracja i stylistyka przeważyły i pomyślałem: a co tam, dam szansę, może jednak wczesna twórczość autora jest lepsza? Bo wiecie, ja horrory kocham odkąd pamiętam (nie jest to jednak miłość bezinteresowna i ślepa) i mam duży sentyment do wielu dzieł. A ten sentyment wywołują konkretne skojarzenia, choćby jak tu. Bo znacie taką szatę graficzną okładek, prawda? Z miejsca kojarzą się z tym, co ponad dekadę temu wydawał Albatros (zerknijcie tylko choćby na „Dom śmierci” Koontza z 2013 roku – wszystko jest niemal idealnie podobnie skomponowane), a i wcześniej nie brakowało podobnych dzieł (Albatros w takiej estetyce serwował nam choćby powieści Mastertona czy Kinga na przełomie XX i XXI wieku, podobnie robiło to też wydawnictwo Prima), a ja się nimi zaczytywałem i miłe wspomnienia powracają, jak widzę coś takiego, jak „Sfora”. Szkoda, że to jej największy plus.

 

Oszubski, który w latach 80. publikował poezję, w 1991 poszedł w prozę. W roku kolejnym, na łamach nieistniejącego już kwartalnika „Voyager” opublikował powieść „Sfora”, która została nominowana nawet do nagrody Zajdla, ale przegrała z „Królem Bezmiarów” Kresy. W formie książkowej rzecz pojawiła się dopiero w 2021 roku w serii „Archiwum polskiej fantastyki” i to w dwóch wersjach okładkowych. A co pod tymi okładkami? Prosta opowieść grozy w historycznych realiach, której bliżej do fantasy z mroczną nutą, niż czystego horroru, a na niego liczyłem. Akcja powieści toczy się szybko, krótkie rozdziały (prawie 50 przy ledwie 220 stornach – a przecież każdy rozpoczyna się klasycznym cytatem, czasem nawet zajmującym ponad pól strony), całkiem nastrojowe toną jednak w stylistyce, przy której szybko się wyłączam. Niby proste, lekkie, ale jakoś nieangażujące jest to pisarstwo. Nudy nie ma, ale i nic nie zachwyca, postacie nakreślone są nieskomplikowanie, bez głębi, podoba mi się w tym wszystkim stylizacja językowa na czasy, o których opowiada, ale widać też w tym wszystkim pewną nieporadność językową.

 

Źle nie jest, przeczytać się da, brakuje tu jednak czegoś, co zrobiłoby wrażenie. Poprawna książka, jakich wiele, pisana zdaniami unikającymi wielokrotnego złożenia i z treścią, która oferuje jedynie rozrywkę w klimatach historycznej fantastyki, nie próbując szukać w temacie niczego ponad to. Komu to wystarczy, może sięgnąć.


Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.

Komentarze