Czwarty tom „Armady” solidnie podważył wszelkie
zaufanie Navis i nasze do samej Armady jako takiej. Tom piąty podejmuje temat
dalej, rzucając nas w wir akcji rodem z sensacyjnych filmów o terrorystach,
gdyby te sensacyjne filmy działy się w kosmosie. Czyli znów jest to, co znamy i
lubimy, plus nieco nowych tematów. Są tu nieprzekonujące mnie do końca
drobiazgi, ale piąty tom serii to kawał naprawdę dobrego, trzymającego poziom
komiksu z może nieco odmienioną, jakby pospiesznie machniętą szatą graficzną,
nadal jednak ujmujący także od strony wizualnej.
Gdy media żyją ostatnim atakiem na Navis, Armadą
wstrząsają kolejne samobójcze zamachy terrorystyczne dokonywane przez
przedstawicieli Ftorossów, którzy chcą nimi zwrócić uwagę na swoją sytuację.
Świat stracili w wyniku eksploatacji dokonywanych przez inne rasy, na Armadzie
są najliczniejszym gatunkiem, ale żyją w skrajnej biedzie, masowo umierając na
chorobę, na którą jest lek, ale zbyt drogi, by opłacało dawać się go komuś takiemu,
jak oni. Czasem pracują, ale jeśli już uda im się zdobyć zatrudnienie, to
zawsze jest to najgorsze z możliwych, niewolnicze niemalże.
Tymczasem Navis świętuje. Powstała bowiem wystawa
pamiątek pochodzących z jej statku. Szukając dla siebie pomocy terroryści
wkraczają jednak do akcji, porywają dziewczynę i grożąc, że ją zabiją, starają
się wymusić na radzie Armady zmiany, jakich potrzebują do przetrwana. Navis
chętna jest im pomóc, ale Ftorossi nie zamierzają jej słuchać. Czy z całej tej
sytuacji może wyniknąć cokolwiek dobrego?
W tej serii zgrzyta mi zawsze ten jeden element:
podejście Armady do Navis. Bo tak, dziewczyna jest jedyną przedstawicielką swojej
rasy, ale nie przeszkadza to wysyłać ją na śmiertelnie niebezpieczne misje.
Pewien sens to ma, bo jednak jej jednej nie da się czytać w umyśle, ale jak
widać po tych misjach inni też doskonale sobie radzą i narażać na stratę całego
gatunku, który fascynuje naukowców, wcale nie trzeba. Za to, kiedy pojawiają
się problemy takie, jak w tym tomie, że jednak terroryści grożą zabiciem jej,
zaczyna się działanie byle ją ratować, jakby była skarbem. Okej, tu można
powiedzieć, że działają ludzie, którzy znają ją i cenią, ale czy oni nie
zapobiegliby wysyłaniu jej na misje? Wiadomo, z drugiej strony podejście Armady
jest, jakie jest, można je tłumaczyć sobie wielką polityką, która wyzbywa
każdego z sentymentów i próbuje wycisnąć, co się da z tych, którzy są im
pomocni etc. i ten tom stara się to zrobić, w całkiem dobrym stylu zresztą, co
doceniam, ale… Wiadomo, temat samograj, pretekst do serwowania nam kolejnych
fajnych przygód i można na to przymknąć oko.
A przymknąć je warto, bo tomik dobry, dynamiczny,
starający się coś powiedzieć w temacie terroryzmu, krajów trzeciego świata i
migrantów, ale nie w sposób nazbyt sztampowy czy widzący jedynie jedną stronę
tego medalu, chociaż sztampa też się czasem zdarza. Sensacyjna akcja staje się
tu pretekstem do snucia opowieści o wielkiej polityce, wielkich organizacjach i
równie wielkich pieniądzach – i wszystkie z nich opierają się wykorzystywaniu biedniejszych, słabszych. Tom potępia
zinstytucjonalizowane zło, jednocześnie nie potępia należycie samego aktu
terroru niezależnie od powodów, jakie za nim stoją – nie, że nie robi tego
zupełnie, ale wykazuje też pewne zrozumienie, co mi osobiście zgrzyta. Nie zmienia
to faktu, że album czyta się świetnie, rozrywka to przednia, kreacja postaci
udana, a próba poruszenia tematyki nierówności w Armadzie, która ma być
odbiciem nierówności samej Unii Europejskiej, wypada całkiem do rzeczy. Do tego
tradycyjnie fajne rysunki, chociaż mam wrażenie, że Buchet chciał trochę poeksperymentować
a może się spieszył i dlatego Navis jest jakby prościej rysowana, z nieco
zaburzonymi proporcjami. Ale i tak mnie to kupuje i wciąż mam ochotę na więcej,
więc lecę z serią dalej.



Komentarze
Prześlij komentarz