Gigant Poleca #265: Koniec legendy – Marco Gervasio, Marco Bosco, Andrea Maccarini, Alessio Coppola, Giorgio Salati, Emilio Urbano, Giulio Gualtieri, Marco Mazzarello, Casty, Giulio D'Antona, Giulia La Torre, Carlo Panaro, Giulio Chierchini, Luca Barbieri, Alessandro Pastrovicchio

PRZESZŁOŚĆ, PRZYSZŁOŚĆ, TERAŹNIEJSZOŚĆ

 

Trochę mi się zaspało z tym nowym „Gigantem”, ale już jestem. Przypomniałem sobie, kupiłem i… i mogę powiedzieć, że warto było, bo numer to dość wyjątkowy. Raz, że mamy tu kolejny zeszyt Marvelowy, tym razem biorący na warsztat debiut Avengers, dwa, że prawie połowa tomu to naprawdę fajna opowieść o Kwantomasie, podzielona na kilka części, rozrzucone po całym komiksie. A na tym nie koniec, bo choćby komiks o Sknerusie wyróżnia się pozytywnie interesującą szatą graficzną – a może nie tyle szatą ile kolorowaniem, zwłaszcza jeśli chodzi o retrospekcje. Jako całość ten tom to taka rzecz graficznie bardziej nowoczesna, ze złożonym kolorem i tylko bodajże pięć krótszych historii pod w tym względem wygląda klasycznie. A zabawa, jaką oferuje, jest naprawdę udana i lepsza od większości „Gigantów” wydanych w tym roku.

 

Kwantomas, złodziej-dżentelmen żyjący i działający w latach 20. XX wieku, trafia nagle do współczesnego Kaczogrodu i… Jak się tu odnajdzie? Co na niego czeka? I czy powróci do swoich czasów?

Poza tym Sknerus cofnie się wspomnieniami do lat swojej młodości, a w świecie Marvela dojdzie do powstania drużyny Avengers. Pomiędzy tymi historiami czeka zaś na nas zarówno porcja sportu, muzyki, jak i kosmiczne niezwykłości.

 

Żeby naprawdę rozsmakować się w tym tomie, trzeba jednak lubić choć trochę postać Fantomasa, bo to on jest tu główna atrakcją. Wystarczy odrobinka, bo jednak historia sama w sobie fajna jest i jak ja nie jestem jakimś fanem postaci – ani jej pierwowzoru – tak naprawdę miło i fajnie czytało mi się ten komiks. może dlatego, że to jednak o podróży w czasu i sporo współczesności tu? Pewnie tak, ale właśnie o to chyba chodziło. zwłaszcza, że rzecz jest naprawdę fajna rysunkowo, ma swój urok i klimat i do mnie trafiła.

 


Trafił do mnie też Marvel, bo całkiem przyjemny to zeszyt, lepszy od chociażby „Kapitan Marvel”. Spora w tym zasługa solidnej dawki bohaterów, bo jednak to jest jego podstawowa atrakcja. Nieco szkoda, że nie mamy tu połączenia wcześniejszych zeszytów, a ci sami bohaterowie Disneya odgrywają tu najczęściej (jednak Donald pozostał Thorem) inne marvelowskie role. Ale bardzo fajnie uchwycono tu ducha pierwszego zeszytu „Avengers” z lat 60., fajnie przekonwertowano tamtą opowieść i zrobiono to całkiem dobrze graficznie, stricte współcześnie, ale na stronach gęsto jest, ze sporą dozą detali i w ogóle.

 


Poza tym ta historia z retrospekcjami Sknerusa ma duży urok w tych właśnie wspominkach, bo graficznie jest może i prosto, typowo, ale kolor udający ręcznie kładziony, akwarelowy, wypada bardzo dobrze i dobrze pasuje do opowieści, a i sama historia, czyli powrót do przeszłości, jednak do mnie przemawia, jako, że uwielbiam Sknerusa i jego wczesne lata i każdą nową opowieść chętnie przeczytam, chociaż między tym, a pracami Barksa i Rosy jest przepaść. Reszta tomu zaś to typowe, sympatyczne, ale niewyróżniające się historie dla całej rodziny, które wciąż czyta się całkiem nieźle. A sam tom wchodzi naprawdę dobrze i mogę polecić go z czystym serduchem.

Komentarze