Mroczna Wieża, tom 4: Czarnoksiężnik i kryształ - Stephen King


Czwarty tom przygód Ka-Tet dążących do Mrocznej Wieży rozgrywa się głównie na szosie. Widząc w dali pewną budowlę bohaterowie zmierzają w jej stronę. W trakcie jednak zatrzymują się na noc i Roland zaczyna snuć historię swojej miłości do Susan...


Jak widać jest to więc powieść głównie o miłości. Powieść, muszę to przyznać, zaczynająca się intrygująco i ciekawie, ale będąca taką niestety jedynie do czasu. Młodość Rolanda i losy jego miłości z czasem zaczynają nudzić, a King przybiera rozwlekły styl gawędziarstwa, który jest czasem jego najgorszą cechą. Brak też w tym tomie oryginalności. Po świetnych "Ziemiach jałowych" i retardacjach jakie Król zaserwował nam na koniec, nie spełnił pokładanych w tomie nadziei. Niby rozwiązał wątek Baline'a Mono i Gashera, ale nie w sposób ani efektowny, ani tym bardziej satysfakcjonujący. Wmieszał w to jeszcze nawiązania (moim zdaniem zbędne i absolutnie rażące) do "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", a całość dodatkowo skonstruował tak by pozostawić dużo niedomówień (akurat tym razem takich, na których rozwiązaniu nie zależy czytelnikowi, bo nie zdołał się w nie zaangażować) i nie posunąć bohaterów w drodze do Wieży ani odrobinę do przodu. Że o zakręceniu akcji do tego stopnia, że zaczyna szwankować logika i kilku błędach już nie wspomnę.


Cóż więc tu dużo mówi. Ci którzy za cel przyjęli przeczytanie wszystkiego co King napisał, albo pokochali sagę MW po tom sięgną niezależnie od tego co napiszę. Pozostali nie mają tu raczej czego szukać i taka jest smutna prawda o "Czarnoksiężniku i krysztale."

Komentarze