David Boring - Daniel Clowes

DAVID BEZ GRAMA NUDY


Na wydanie tego komiksu po polsku fani Daniela Clowesa czekali piętnaście lat. W końcu jednak jest i wszystkie pokładane w nim oczekiwania – a oczekiwania były to wielkie – spełnia i to z nawiązką!


David ma dwadzieścia lat i – jak obliguje go do tego nazwisko – wiedzie nudny tryb życia pracownika ochrony przerywany kolejnymi partnerkami przybliżającymi go do wymarzonego ideału miłości. Niczym nasz polski Adaś Miauczyński z filmów Koterskiego zatraca się tak w uczuciach, jak i własnych nerwicach. I nagle, jak to w życiu bywa, następuje wolta. A właściwie jedna wolta za drugą – bo nieszczęścia chodzą przecież parami, grupami nawet. Najpierw zamordowany zostaje jego przyjaciel, potem odnaleziona wreszcie miłość doskonała okazuje się wcale takim ideałem nie być, jeszcze później zostaje postrzelony a wreszcie następuje cios ostateczny – nadchodzi wojna i koniec świata! Jak w obliczu wszystkich tych wydarzeń i pytań, jakie rodzi sytuacja, odnajdzie się sam główny bohater?


Uwielbiam komiksy Clowesa i mam do nich wielki sentyment. Poza tym tak się w moim życiu złożyło, że maturę zdawałem z tematu komiksów i ich filmowych adaptacji i wśród pozycji do omawiania zdecydowałem się umieścić wówczas najpopularniejsze dzieło autora „Ghost World”. Dlatego tak wielkim dla mnie wydarzeniem było wydanie „Davida…”, ale abstrahując od wszystkich tych prywatnych związków, „Boring” to powieść graficzna absolutnie rewelacyjna. Mocna i przejmująca historia łącząca w sobie niepowtarzalny charakter twórczości Clowesa, klimat „Sprzedawców”, „W pogoni za Amy” i „Dnia Świra” z zagrożeniem, które nie jest tak do końca określone – jak w popularnych ostatnio „Walking Dead” czy bardziej adekwatnie „Jerychu”. Jak zawsze jednak to nie fabuła jest najważniejsza a leniwie snute dialogi, które pokazują inteligencję bohaterów (i oczywiście autora), życiową mądrość i przejmującą prawdę. Prawdę głownie o miłości, o mężczyznach i kobietach. I życiu. Oraz kondycji ludzkiej. Po prostu prawdę.


Wielkie wartości świetnie uzupełnia szata graficzna; undergroundowa, trochę przypominająca Charlesa Burnesa kreska. Clowes tym razem pokusił się też o plansze kolorowe, sporadyczne, ale tym bardziej wymowne. Plansze komiksu w komiksie, dzieła ojca bohatera jakże adekwatnego do całości, choć opowiadającej tylko o głupawym superbohaterze z okresu złotej ery naiwnych historyjek obrazkowych.


Efekt finalny, co tu dużo mówić, znów zachwyca. I aż chciało by się znaleźć jakąś łyżkę dziegciu do tej beczki miodu, ale nawet na siłę nie potrafię, więc po prostu zamykam się już i najzwyczajniej w świecie polecam „Davida Boringa” Waszej uwadze.

Komentarze