Orange #1 - Takano Ichigo


LIST Z PRZYSZŁOŚCI


Życie szkolne, połączone z oczywistym w takim wypadku romansem, to jeden z tych gatunków mangi, które sprawdzają się znakomicie i bez przełamywania w jakikolwiek sposób konwencji. W przypadku „Orange” autorka postanowiła jednak wyjść nieco poza doskonale znany schemat i zabarwiła go nutą tajemnicy o korzeniach mocno zapuszczonych w fantastyce. Wyszła z tego bardzo ciekawa, urocza i ciepła opowieść o nastoletnich uczuciach, od której wprost nie można się oderwać.


6 kwietnia staje się dniem przełomowym w życiu licealistki Naho Takamii i to wcale nie dlatego, że po raz pierwszy w życiu zasypia do szkoły. Rano czeka na nią list, co dziwniejsze nadawcą jest… ona sama. Dziewczyna śpiesząc się, zabiera kopertę ze sobą, otwiera dopiero na lekcji i… Czy to jakiś żart? Autorka listu twierdzi, że jest nią samą, tylko o dziesięć lat starszą i pisze z przyszłości, ponieważ ma do niej prośbę związaną z nowym uczniem, który tego właśnie dnia ma dołączyć do klasy. Kiedy wszystkie napisane przez nią rzeczy się potwierdzają, a w szkole zjawia się Kakeru Naruse, Naho staje przed trudnym zadaniem zmiany przyszłości i losów chłopaka. Wzbrania się przed wyznaczonym sobie zadaniem, nie chce znać przyszłości, ale kiedy zakochuje się w Kakeru, a w listach od swojej dwudziestosześcioletniej wersji dowiaduje się, że nastolatek umrze, zaczyna walkę o odmianę jego i swojego losu…


Ta przypominająca nieco film „Dom nad jeziorem” manga zaczęła się dość niepozornie. Prosto. Ciekawie, przyjemnie – sympatyczna lektura, ale nic ponad to. I nagle wszystko się zmieniło. „Orange” wciągnęło mnie w swój świat, bohaterowie kupili moje serce, opowieść zaczęła poruszać, smucić, emocjonować, a ja nie potrafiłem się oderwać od niej choćby na chwilę. I nawet teraz, kiedy odłożyłem ją wreszcie na półkę, nie jestem w stanie przestać myśleć o tym, co przeczytałem.


Historia opowiedziana przez Takano Ichigo toczy się na dwóch płaszczyznach. W pierwszej z nich obserwujemy zmagania szesnastoletniej Naho z przeznaczeniem i własnymi uczuciami, które komplikują się – jak zawsze w tego typu pozycjach – z każdą kolejną chwilą. W drugiej przenosimy się w przyszłość, gdzie jej o dekadę starsza wersja wraz z mężem i przyjaciółmi wspomina to, co się stało. W obu przypadkach jednak mamy do czynienia z tym samym, czyli miażdżącymi emocjami. „Orange” nie stroni od humoru (na dodatek w pełni uzasadnionego, co w mangach nie zdarza się szczególnie często), ale zawsze jest to śmiech przez łzy. Wiemy w końcu co się zdarzy, a choć starania Naho zaczynają przynosić rezultaty, nadal nie mamy pewności, że Kakeru przeżyje. Bohaterów tego dramatu jest w końcu więcej, a dla ich problemów nie ma jednego dobrego rozwiązani. Do tego dochodzi jeszcze pytanie w jaki sposób bohaterce udało się skontaktować z samą sobą, które ciekawi równie mocno, jak pozostałe wątki.


Na koniec czytelnicy dostają bonus w postaci dodatkowej historii miłosnej o siostrach bliźniaczkach oraz kilku słów od autorki. A wszystko to narysowane w sposób zwiewny, delikatny i przepełniony emocjami. Do tego „Orange”, zarówno pod względem fabuły, jak i grafiki, poprowadzony został z wyczuciem i nawet sceny, w których bohaterowie płaczą, nie są łzawe. Wszystko tu właściwie jest jak sok pomarańczowym, który pije Naho – słodko-kwaśne, ale w najlepszym tego określenia znaczeniu.


I cóż zostaje mi dodać na koniec, jak nie polecić ten tytuł Waszej uwadze? Choć czytam dużo, dawno nie miałem w rękach mangi typu shōjo, której nie byłbym w stanie odłożyć przed skończeniem, a to o czymś świadczy. Dlatego jeśli lubicie ciekawe, znakomicie poprowadzone i przesycone emocjami komiksy o miłości „Orange” Was zachwyci!

Komentarze