Mysi domek: Sam i Julia w lunaparku - Karina Schaapman


MYSZKI W WESOŁYM MIASTECZKU


Są opowieści, których czytelnik nie chce zbyt szybko kończyć. Do jednej z nich bez dwóch zdań należy „Mysi domek” Kariny Schaapman, dlatego też po skończeniu trzeciego tomu tej uroczej serii, czułem spory niedosyt. Na szczęście właśnie na naszym rynku pojawił się ciąg dalszy przygód, po raz kolejny dostarczając nie tylko młodym czytelnikom przyjemnej rozrywki. I szkoda tylko, że to już ostatnia książeczka z tego cyklu.


Sam i Julia to dwoje przyjaciół mieszkających w Mysim Domku. Różnią się od siebie bardzo – ona to ciekawa życia myszka, chce wszystko poznać, nie lubi się nudzić i ciągle szuka przygód, on jest grzeczny, wstydliwy i spokojny, sam nigdy nie robi takich rzeczy, jak z koleżanką – ale wzajemnie się uzupełniają, dzielą się wszystkim ze sobą i nic nie jest w stanie ich rozdzielić. W swoim krótkim życiu przeżyli już niejedną ciekawą rzecz, niejednego też doświadczyli, byli nawet w cyrku, ale lunapark to dla nich niesamowita nowość. I to na dodatek będąca na wyciągniecie ręki, bo stawiany jest właśnie tuż przy Mysim Domku. A czego w nim nie ma, samochodziki, kolejki, karuzele, jest nawet tunel strachu, a także kram z piłeczkami. A to nie koniec doznań, jakie oferuje owo miejsce. Jest jednak pewien zasadniczy problem: wszystko to kosztuje, a Sam i Julia nie mają pieniędzy na zabawę. Dlatego też postanawiają znaleźć jakiś sposób na ich zarobienie, a o pomoc udają się do szmaciarza. Ten pomaga im obmyślić plan i dwie dzielne myszki zaczynają działać by móc skorzystać z atrakcji serwowanych przez wesołe miasteczko!


Historie z serii „Mysi Domek” to naprawdę urocze opowieści, które idą pod prąd nowoczesnym bajkom dla najmłodszych, tworząc coś niezwykłego i stanowiącego zarazem hołd dla klasyki. W dobie cyfryzacji, kiedy nawet najmłodsi odbiorcy przyzwyczajeni są do komputerowych fajerwerków, autorka oferuje proste historie w oszałamiającej szacie graficznej. Co jest w niej takiego niezwykłego? Zdecydowanie wykonanie. Schaapman zarówno domek, jak i myszki stworzyła ręcznie, na dodatek z materiałów pochodzących z lat 50. – 70. XX wieku. A wszystko to z zachwycającą pieczołowitością i dbałością o szczegóły – aż nie chce się przestać na to patrzeć. Jest w tym urok starych dobranocek o przygodach animowanych poklatkowo szmacianych bohaterów, jest też jakaś ponadczasowość i piękno pasji wspartej olbrzymią pracą.


Do tego dochodzi przecież treść, prosta wprawdzie, lekka i łatwa w odbiorze, ale, jak to zawsze w przypadku opowieści dla dzieci ma miejsce, nie jest pusta i niesie przesłanie. Owszem, przyćmiewają ją ilustracje, jednak nie można o niej zapominać. Szkoda tylko, co wspominałem na wstępie, że na tym kończy się seria „Mysi Domek”. Trzeba się jednak cieszyć tym, co mamy, a cieszyć jest się czym. Dlatego też polecam ten, jak i pozostałe tomy Waszej uwadze.

Komentarze