HISTORIA
NIE JEST MARTWA
Alberto Breccia to jeden z tych
mistrzów komiksu, który niemal nieznany pozostaje nie tylko na naszym rynku. A
przecież jego wpływy na opowieści graficzne są nieocenione, bo eksperymenty
ilustratorskie jakich się podejmował, stały się inspiracją nie tylko dla Mike’a
Mignoli i Franka Millera, którzy zostali wymienieni na okładce tego albumu, ale
także i np. Billa Sienkiewicza czy Dave’a McKeana. Dlatego wydanie „Morta
Cindera” w Polsce to nie lada wydarzenie i gratka dla miłośników tego medium, a
przy okazji kawał dobrego komiksu, dla miłośników thrillerów, horrorów i
szeroko pojmowanej fantastyki.
Ezra Winston to antykwariusz, który
przekonuje się, że historia wcale nie jest martwa. Za każdym razem, kiedy w
jego ręce trafia jakiś nietypowy przedmiot o archeologicznym znaczeniu, Ezra
potrafi doświadczać związanej z nim przeszłości na własnej skórze, co nie
zawsze jest przyjemnym czy też bezpiecznym przeżyciem.. Ale jest coś jeszcze
dziwniejszego w jego życiu. A raczej ktoś, on, Mort Cinder. Mężczyzna, który
raz za razem powraca do życia, a który osobiście przeżył największe wydarzenia
w dziejach…
„Mort Cinder” to komiks dziwny. Z
jednej strony fabularnie dość prosty i dla niektórych pewnie naciągany, z
drugiej absolutnie urzekający graficznie, wydaje się być nie do końca spójny,
ale i tak pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie. Chciałoby się jednak,
żeby treść była równie porywająca, co rysunki. Plusem jest, że nie stanowi ona
rozczarowania. Każdy z dziesięciu epizodów to proste, ale naprawdę niezłe
historie stanowiące połączenie fantastyki z grozą. Czasem całość ociera się o
historyczne realia, czasem skręca w stronę czarnego kryminału, to znów wchodzi
na przygodowo-awanturniczą ścieżkę, za każdym razem zachowując jednak spójność.
Ciekawi są też sami bohaterowie, oparci zresztą na prawdziwych osobach: Mort to
bowiem nikt inny, jak Horacio Lalia, przyjaciel i asystent Brecci, podczas gdy Ezra
Winston stanowi portret Brecci jako staruszka.
Jak widać po powyższym, o „Morcie
Cinderze” nie da się mówić w oderwaniu od jego szaty graficznej, bo ostatecznie
wszystko i tak sprowadza się właśnie do niej. Kreska jest realistyczna, pełna
mroku i zabawy światłocieniem. Breccia w swoim cieniowaniu i nakładaniu tuszu
bywa bardzo niechlujny, ale w tej niechlujności jest taka precyzja i taki urok,
że nie da się nimi nie zachwycić. Nawet po latach jest tu tyle świeżości,
talentu i mocy, że czytelnik żałuje, iż to już koniec.
A przecież tomiszcze to solidne, a
przy okazji kompleksowe i świetnie wydane. Nie dość, że mamy tu zebrane
wszystkie epizody serii, to jeszcze otrzymujemy solidną dawkę publicystyki
traktującej o samej serii, jak i jej autorach. Do tego znalazło się tu także
miejsce na fragment niezrealizowanego scenariusza Oesterhelda, który stanowi
dobre uzupełnienie całości. W skrócie: znakomicie edytorsko, świetny komiks,
który powinni poznać wszyscy miłośnicy tego medium. Warto.
Komentarze
Prześlij komentarz