Infekcja - Graham Masterton

DOBRE ZWIEŃCZENIE SERII


Długo przyszło mi czekać na „Infekcję”. Ok, może przesadzam, w końcu odkąd w moje ręce trafiła poprzednia część minęło ledwie pół roku, co w porównaniu z pięcioma latami, jakie musieli znieść fani, kiedy tom ten po raz pierwszy pojawił się w roku 2014 wydaje się drobiazgiem, ale przekładana data wydania wznowienia tylko coraz bardziej zaostrzała mój apetyt. Ale w końcu książka trafiła w moje ręce i… Właśnie. Poprzednia część stanowiła pewne rozczarowanie, zostawiając po sobie zapomniane wątki. Ta mogła więc albo ostatecznie pogrążyć cykl, albo uratować go dobrym zwieńczeniem. A jak jest w rzeczywistości? Lepiej, naprawdę dobrze, nawet jeśli nie wszystko jest tu takie, jakbym chciał, a sam finał powieści na kolana nie powala.


Do szpitala trafia plujący krwią mężczyzna, który wyje niczym konające zwierzę i powtarza: „Zabierzcie to ode mnie!”. Krwotok kończy się dla niego śmiercią, ale jak się wkrótce przekonują lekarze, nawet zgon nie jest w stanie zapewnić spokoju jego znękanemu ciału. Zbadaniem zwłok zajmuje się znana epidemiolożka, Anna Grey, dla której zrozumienie nowej, tajemniczej infekcji staje się sprawą osobistą, kiedy jej ukochany także pada jej ofiarą.

Tymczasem Harry Erskine kontynuuje swoją karierę wróżbity niewierzącego w moc kart. Ale karty się tym nie przejmują i pokazują mu katastrofę, która ma się niedługa wydarzyć. Nawiedzony przez trzy zakonnice, których najchętniej już by nie spotkał, zmuszony do ucieczki z Miami z powodu konfliktu z prawem, Harry po raz kolejny wkracza na ścieżkę walki z indiańskimi duchami. Misquamacus co prawda już mu nie zagraża, ale jego potomstwo jest równie potężne, żądne krwi i niebezpieczne, co on. Gdy drogi jego i Anny przetną się, oboje staną do walki ze złem, które już nie raz pokazało jakich może dokonać zniszczeń…


Seria o Manitu, jak każdy horror, nie ma w sobie zbyt wiele sensu. Bo gdyby Misquamacus i inni mu podobni rzeczywiście władali taką mocą, to czy daliby się zabić białemu człowiekowi i musieli mścić dopiero po latach, zamiast obronić się wtedy, gdy zło im się działo? Tak to już jednak z opowieściami grozy jest, nie ma co w nich szukać zbyt wiele sensu – nawet w tych najlepszych i najwybitniejszych – trzeba jednak oczekiwać od nich czegoś innego: napięcia i grozy. I to właśnie serwuje nam Masterton. Czasem tych elementów jest mniej, czasem więcej (w tym tomie na szczęście nie możemy narzekać na ich brak), ale zawsze w jego książkach jest to coś. Coś, czego nie da się uchwycić słowami. Bo nawet jeśli czasem rozwiązania akcji wołają o pomstę do nieba, Masterton, choć przecież posługuje się tymi samymi słowami co inni pisarze i jego styl też nie wyróżnia się niczym szczególnym autentycznie potrafi zaniepokoić.


Jednocześnie pisze w sposób lekki, szybki w odbiorze i bardzo przyjemny. Stylistycznie „Infekcja”, jak i pozostałe powieści autora, nie jest wymagająca, a jednocześnie nie jest pod tym względem płaska czy pusta. Wręcz przeciwnie. Ma w sobie literacką wartość, odpowiedni ciężar i przemawiające do wyobraźni opisy. Psychologia? Nie jest może zbyt głęboka, ale postacie są wyraziste (Harry z jego specyficznym humorem stanowi przeciwwagę dla poważnej, nazwanej chyba na cześć Henry’ego Graya – a może inspirowała ją bohaterka serialu „Chirurdzy” Meredith Grey, też zawdzięczająca mu swoje nazwisko? – Anny) i zapadają w pamięć. Poza tym ich kreacja pozostaje konsekwentna, a to też ważna rzecz.


I chociaż sam finał tego tomu w pewnym stopniu zawodzi, „Infekcja” to i tak kawał dobrego horroru, który spodoba się miłośnikom gatunku, i udane zwieńczenie serii. Bo to po prostu klimatyczna, brutalna książka i warto ją poznać. Tym bardziej, jeśli czytaliście poprzednie tomy „Manitu”.

Komentarze