Hellboy, tom 6: Burza i pasja / Piekielna narzeczona - Mike Mignola, Duncan Fegredo, Richard Corben, Scott Hampton, Kevin Nowlan

APOKALIPSA WEDŁUG HELLBOYA


Główna opowieść o Hellboyu wreszcie dobiega końca. W tym tomie zresztą kończy się także wielka trylogia złożona z miniserii „Zew ciemności” , „Dziki gon” i „Burza i pasja”. I, jak wszystkie poprzednie części, tak i finał, jest porywający, klimatyczny i jak najbardziej satysfakcjonujący. Bo Mike’owi Mignoli udało się to, co nie udaje się zbyt wielu twórcom – utrzymał jakże rewelacyjny poziom swojej serii przez cały okres jej trwania. Tych, którym jednak mało będzie przygód Piekielnego Chłopca mogę uspokoić – wydany zostanie kolejny tom, zbierający wszystkie zeszyty cyklu „Hellboy w piekle” więc jest na co czekać.


Hellboy nigdy nie miał tak trudno, jak teraz. Przez całe swoje życie nie tylko starał się odkryć prawdę o samym sobie, ale też i zmagał się z własnym przeznaczeniem, które przewidziało dla niego konkretną rolę w końcu świata. Do tej pory udawało mu się przeciwstawiać wszystkiemu, do czego został stworzony, ale czy tak będzie i tym razem? Nadchodzi poprzedzająca apokalipsę bitwa, angielscy rycerze powstają z grobów by wziąć w niej udział, a każdy oczekuje, że Hellboy włączy się do niej i opowie po którejś ze stron. On jednak, rozdarty jak nigdy dotąd, nie chce mieszać się w wydarzenia, od jakich przecież zależą losy świata. A czas ucieka…


Jest super. Jest rewelacyjnie. To pierwsze, co ciśnie mi się na usta, kiedy myślę o tym albumie. Komiksy z Piekielnym Chłopcem zawsze takie były, ale jedną z ich największych sił pozostawała tajemniczość, powolne odkrywanie kolejnych elementów układanki i niepewność. Tu nie ma już na to miejsca, powracają znane postacie, wątki zbiegają się w jednym punkcie, a kulminacja ma z założenia (czy tak jest w rzeczywistości nie będę Wam zdradzał, nutka wątpliwości się przyda) ostatecznie wszystko domknąć, jednocześnie przygotowując nas na nowy, dodatkowy rozdział. A jednak Mignoli udaje się wszystko doskonale poprowadzić i zostawić czytelników usatysfakcjonowanych, choć jednocześnie nie będzie fana, który nie poczuje ochoty na więcej.


I to więcej następuje jeszcze w tym tomie, bo dostajemy tu także szereg dodatkowych krótkich historii. Po emocjach z „Burzy i pasji” wypadają one nieco słabiej, niż początek tomu, ale nadal to świetne, porywające historie, które czyta się z wielką przyjemnością. I równie przyjemnie także ogląda, bo chociaż Mignola już jakiś czas temu przestał rysować „Hellboya” (tu powraca jednak na krótko do tej roli) to ilustratorzy, którzy przejęli po nim pałeczkę, spisują się naprawdę znakomicie. Świetna, bardziej szczegółowa i brudna kreska Fegredo spotyka się na stronach tomu z cartoonową nieczystością ilustracji Richarda Corbena, a obok nich bardziej klasyczne i realistyczne podejście do tematu serwują nam Nowlan i Hampton.


Całość, łącznie z pięknym wydaniem w twardej oprawie, wzbogacona o ponad siedemdziesiąt stron notatek i szkiców, robi wielkie wrażenie. Jeśli czytaliście poprzednie tomy, nie wyobrażam sobie byście mogli przegapić ten. Jeśli nie znacie Hellboya, powinniście jak najszybciej zmienić ten ewidentny błąd i rozejrzeli się za całą serią wśród nowości. To jedne z najlepszych komiksów w dziejach i warto je znać.

Komentarze